French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Chleba naszego powszedniego

Napisał Szczęsny Górski w dniu poniedziałek, 01 styczeń 2001.

Publikujemy artykuł Szczęsnego Górskiego pochodzący z roku 1996. Pretekstem rozważań był tu wywiad z ówczesnym prezesem ZChN-u. Użyte w artykule wielkości (np. minimum socjalne) odno­szą się do tamtego czasu, ale nie zmienia to aktu­alności i wagi dokonanych przy ich użyciu przemy­śleń.

 Redakcja

Szczęsny Górski

Chleba powszedniego każdemu na ziemi

(Intencja Jana Pawła II na rok 1996)

W numerze 9. Tygodnika Solidarność z 8 marca br. [1996] ukazał się wywiad z p. Marianem Piłką prezesem ZChN. Znalazłem tam fragment ujmujący ważną sprawę zasiłków w sposób, w moim odczuciu, zasadniczo niesłuszny i mylący. Oto pierwsza część tego fragmentu: Domagamy się racjonalizacji wypłat zasiłków dla bezrobotnych. Jeżeli dwa miliony ludzi pracuje na czarno i po­biera zasiłki - to mamy do czynienia z patologią.

Rozważmy naturę tej patologii. Co realnie oznacza termin "zasiłek dla bezrobotnych"?

W marcu br. [1996] zasiłek wynosi 260 zł miesięcznie. Od stycznia 1995 nie jest zależny od ilości członków rodziny zasiłkobiorcy.

Według badań Instytutu Pracy i Spraw Socjal­nych jest to właściwie minimum socjalne, okre­ślane jako dochód, który pozwala na zaspokojenie, oprócz potrzeb biologicznych, także niezbędnych potrzeb związanych ze współżyciem społecznym. Wynosi ono 250 zł na osobę miesięcznie.

Jeśli rodzinę stanowi samotny rodzic z jednym dzieckiem, dochód z zasiłku na osobę wynosi 130 zł, a to oznacza nędzę. Za próg ubóstwa socjolodzy przyjmują połowę średniej konsumpcji tj. 135 zł. A gdy dzieci jest więcej i druga osoba musi się nimi zająć...? Już słyszę protesty: "to po co mają tyle dzieci..." Czy dzieci, to tylko wydatki na zasiłki, czy raczej bogactwo narodowe? Czyż poszerzonej reprodukcji ludności kraju nie zapewniają głównie rodziny najuboższe? Te, które mają najwięcej dzieci i które najcięższe ofiary ponoszą, by je wy­chować? W ok. 90 tys. rodzin, tj. w co czwartej rodzinie z co najmniej trójką dzieci, nie ma ani jednej osoby pracującej.1 Czy człowiek, rodzic nie uczyni wszystkiego, by zapewnić sobie i rodzi­nie minimum egzystencji? A jeśli w pobliżu nie znaj­duje legalnej pracy – dającej co najmniej 250 zł na osobę – zatrudnia się "na czarno".

Gdyby pracę zgłosił, tracąc zasiłek i dawałaby mu ona dochód 135 zł na osobę ( 270 zł na 2 osoby, 405 na trzy i 540 zł na 4 osoby, itd.), to jeszcze żyłby na granicy nędzy. Dopiero dochód 250 zł na osobę (500 zł – na dwie, 750 zł - na trzy i 1000 zł - na cztery) pozwalałby na zaspokojenie – oprócz biologicznego bytu – także niezbędnych potrzeb wynikających z życia w społeczeństwie. Jakie są na to legalne szanse? Przecież poniżej tak określonej granicy ubóstwa żyje w Polsce ponad 40 % rodzin. 1

Czy więc postępowanie człowieka, podejmu­jącego pracę "na czarno" to patologia, czy raczej instynkt samozachowawczy, zdrowy rozsądek i odpowiedzialność?

Czyż to nie zaniechanie takich działań byłoby brakiem odpowiedzialności za siebie, za rodzinę?

Na czym więc polega patologia? Czy nie na patologicznej i patogennej polityce państwa wobec rodziny?

Zważmy bowiem, że dobra i usługi pojawiają się jako wynik współdziałania takich czynników, jak bogactwa naturalne, aktualnie dostępna tech­nologia, kapitał oraz ludzka praca. Z postępem cywilizacji coraz większego znaczenia nabierał czynnik technologiczny i jemu to przypisuje się obecnie główne znaczenie w pojawianiu się obfito­ści dóbr i usług (np. prace C.H. Douglasa i R.M. Solowa – noblisty z ekonomii w 1987 r.). Na na­stępnym miejscu stawia się czynnik zwany "poten­cjałem ludzkim", obejmujący, poza możliwościami pojedynczych ludzi, także wszystkie inne możli­wości wynikające ze współdziałania, w szczegól­ności w rodzinach. Mówi się w związku z tym o efekcie mnożnikowym, o tzw. mnożniku asocja­cyjnym, stowarzyszeniowym: współdziałanie grupy ludzi jest wielokrotnie bardziej wydajne, niżby to wynikało z sumowania ich indywidualnej pracy (np. badania C.H. Douglasa i laureata na­grody No­bla z ekonomii w 1992 r. G. Beckera).

Podobnie jak bogactwa naturalne i dobra przy­rody, także czynniki technologiczny i asocjacyjny nie są niczyją prywatną własnością.

Dobra naturalne to wspólne dziedzictwo wszystkich ludzi, a w pierwszym rzędzie narodu.

Technologia i asocjacyjna sieć społecznej współpracy, to czynniki kulturowe, wynik trudu niezliczonych rzesz naszych przodków i współcze­snych, w ogromnej mierze bezimiennych istnień ludzkich. Żaden człowiek ani grupa nie może sobie rościć praw wyłącznej, prywatnej własności do nich samych, ani do ich owoców.

Wreszcie kapitał. Jeśli uznać, że prawdziwym kapitałem są realne możliwości produkcyjne, to obejmuje on też czynnik technologiczny oraz aso­cjacyjny, a więc ma w dużej mierze źródło wspól­notowe.

Osobną sprawą jest pieniądz. Pieniądz sam przez się nie posiada praktycznie żadnej wartości realnej (poza ewentualną wartością kruszcu). Na­tomiast stanowi bardzo ważny czynnik ułatwiający współpracę, wymianę i swobodny wybór dóbr. Wartość pieniądza jest całkowicie uwarunkowana obecnością bogactw naturalnych, technologii, pracy i współpracy, tj. możliwością wytwarzania oraz obecnością dóbr. Bez tego wszystkie rachunki bankowe, czeki, banknoty, a nawet monety ze szlachetnych kruszców są bezsilne.

Zatem czynniki stanowiące o wartości pienią­dza mają przede wszystkim charakter wspólno­towy, społeczny. A więc i pieniądz będący ich liczbowym odzwierciedleniem, znakiem, jest ze swej natury (w przeważającej części – co najmniej 9/10) dobrem społecznym. Także, a raczej przede wszystkim pieniądz w postaci kredytu finanso­wego.

Sądzę, że można stąd wyprowadzić wniosek, że główne czynniki tworzące bogactwo są uwa­runkowane społecznie, mają naturę społeczną. Skoro tak, to sytuacja obywatela ma charakter inny, niż się przyjmuje. Akcent przesuwa się z roli podatnika na rolę wspólnika, akcjonariusza naro­dowej gospodarki. Dokument obywatelstwa, pasz­port, upoważnia więc do pobierania gwarantowa­nej dywidendy, ewentualnie obniżanej lub wzra­stającej zgodnie ze zmianami stanu gospodarki. Narodowy dług wewnętrzny, w co najmniej 9/10 części, okazuje się być w istocie narodowym kre­dytem, odzwierciedlającym narodowy, społeczny kapitał, którego obywatele są współwłaścicielami. Narodowy budżet nie musi być zrównoważony, jeśli realne bogactwo narodowej gospodarki wciąż się powiększa i niezrównoważenie to nie powinno prowadzić w takim razie do wzrostu wewnętrz­nego długu. Tzw. "deficyt" budżetowy jest wów­czas faktycznie wyrazem wzrostu narodowego bo­gactwa.

Jeżeli przyjąć, bardzo ostrożnie, że udział czynników wspólnotowych w tworzeniu narodo­wej produkcji wynosi tylko jej trzecią część (eko­nomiści i socjolodzy przypisują tym czynnikom raczej 2/3), to jaką wysokość winna mieć obywa­telska dywidenda? Można by ją oszacować jako trzecią część produktu narodowego na głowę, wy­rażonego w końcowych cenach produkcji global­nej.

W 1995 roku produkt krajowy brutto na osobę wynosił 5221 zł rocznie, więc około 435 zł na mie­siąc. Trzecia część z tej liczby wynosi 145 zł na osobę miesięcznie.

Zatem wypłatę w tej wysokości, zapewniającą każdemu utrzymanie na granicy biologicznej egzy­stencji (połowa średniej konsumpcji – 135 zł na osobę), należałoby traktować nie jako uznaniowy "zasiłek" lecz jako dywidendę należną: nie po­winna być ona obwarowana żadnymi zastrzeże­niami odnośnie podejmowania, czy nie podejmo­wania płatnego zatrudnienia. Gdyby tak stanowiło prawo, osoba otrzymująca dywidendę podejmo­wałaby chętniej pracę nie "na czarno", lecz le­galną, gdyż uzyskiwałaby całą prawną ochronę le­galnego stosunku pracy wraz z jego korzyściami (zaliczenie do emerytury, urlop, odprawę, usta­wową regulację warunków wypowiedzenia itd.). Rodziny nie cierpiałyby nędzy, producenci mieliby większy zbyt, opieka społeczna – mniejsze wy­datki, a Państwo – dodatkowe wpływy z podatków i opłat na ZUS. Wydatek budżetu na wypłaty dy­widendy można pokryć emisją kredytu odpowia­dającą oczekiwanemu wzrostowi produkcji.

Natomiast dla zatrudniającego oznacza to faktycznie dodatkowe obciążenie. Lecz tu jest miejsce na politykę ubezpieczeniowo-podatkową i finansową zachęcającą, a nie zniechęcającą praco­dawców do zatrudnienia legalnego raczej niż nie­legalnego. Mogłoby to być np. uprawnienie praco­dawcy zatrudniającego osobę bezrobotną do szczególnie dogodnego kredytu.

To w większym zatrudnieniu, dzięki tanim kredytom, leży możliwość powstawania impulsu rozwojowego dla gospodarki. Straty ponoszone w okresach wysokiego bezrobocia, to największe udokumentowane marnotrawstwo we współcze­snej gospodarce.

Np. w okresie Wielkiego Kryzysu (1930-1939) w Stanach Zjednoczonych stopa bezrobocia wyno­siła ok. 18 %, a utracono z tego powodu 350 % przeciętnego rocznego produktu krajowego brutto.2 Powodem tego było przyjęcie przez Fede­ralną Rezerwę i zależne od niej banki polityki dro­giego kredytu. Warto tu zauważyć, że historia ostatniego stulecia pokazuje, iż rady dawane rzą­dom przez bankierów były niezmiennie dobre dla bankierów, lecz często katastrofalne dla rządów, przedsiębiorców i dla ludzi w ogólności. W ciągu paru wcześniejszych lat te same banki wyprodu­kowały mnóstwo pustego pieniądza na giełdowe spekulacje.3

W Polsce odpowiednia strata z powodu bezro­bocia wynosi obecnie około piątą część produktu narodowego brutto, ca 41 mld zł (410 bln st. zł) rocznie tj. ok. 90 zł na miesiąc na jednego miesz­kańca.

Podsumowując: gdzie nas doprowadziło roz­ważanie natury patologii pracy na czarno przez pobierających zasiłek?

Jeśli "zasiłek" to nie zasiłek – arbitralna spo­łeczna redystrybucja "z kieszeni" zamożniejszych podatników, lecz należny wszystkim udział w przedsiębiorstwie "Gospodarka Narodowa SA", w narodowym bogactwie mającym potężne źródła wspólnotowe, to na czym polega patologia? Na uzupełnianiu należnej dywidendy przez dodatkowe zarobki, czy na patologicznym prawodawstwie, nie uznającym powszechnego prawa do korzystania ze wspólnotowego kapitału, do korzystania przez bez­robotnego z prawa powszechnego przeznacze­nia dóbr, przywoływanego ustawicznie w nauce spo­łecznej Kościoła, jako jedna z fundamentalnych zasad etyki społecznego współżycia (żeby wymie­nić tylko encykliki Jana Pawła II: Laborem Exer­cens, Sollicitudo Rei Socialis i Centesimus Annus).

Czy patologia nie polega raczej na perwersyj­nych mechanizmach wbudowanych w struktury ekonomiczne 4, pozbawiające bezrobotnych możli­wości korzystania z tego prawa wskutek zawłasz­czenia przez prywatne instytucje finansowe dywi­dendy należnej obywatelom (poprzez mecha­nizm tworzenia pieniądza wyłącznie jako opro­centowa­nego długu)? Na perwersyjnej księgowo­ści, w któ­rej dług przypisuje się spadkobiercom i twórcom realnych bogactw, zaś procenty zysku – kreatorom liczb w bankowych rejestrach?

I to wydaje mi się sprawą najistotniejszą. Jest jeszcze pytanie o słuszność dalszych stwierdzeń pana prezesa Piłki, odnośnie tego, co dałoby go­spodarce zaoszczędzenie kilku bilionów zł.

Przyjrzyjmy się dokładniej, co oznaczałoby to w rzeczywistości.

Nie wiem jak p. Piłka rozumie: racjonalizację wy­datków budżetu na zasiłki i parę bilionów zło­tych oszczędności.

Przyjmijmy więc skrajną interpretację, że oznaczałoby to odebranie zasiłków na sumę 5 mld zł rocznie. Ponieważ zasiłek wynosi 260 zł mie­sięcznie tj. 3120 zł rocznie, "oszczędność" 5 mld zł to np. odebranie zasiłku ok. 160 tysiącom osób, tj. około jednej dziesiątej obecnie uprawnionych (któ­rych jest zresztą około 1,5 a nie 2 miliony, jak podano w wywiadzie). Jaki wpływ mogłoby to mieć na: obniżenie podatków, zmniejszenie kosz­tów produkcji, zwiększenie konkurencyjności krajo­wych produktów, a w konsekwencji na wzrost pro­dukcji, zatrudnienia i zmniejszenie dota­cji na za­siłki, przez co gospodarka otrzymałaby potrzebny impuls rozwojowy?

Policzmy: wszystkie wpływy podatkowe w 1995 r. wynosiły ok. 757 miliardów zł. Otóż 5 mi­liardów "oszczędności" stanowiłoby 0,7 %; tzn. "oszczędności", proponowane przez p. prezesa, wyniosłyby ułamek procenta wszystkich wpływów podatkowych państwa.

W takiej więc części, w najlepszym razie, mo­głyby spaść koszty pracy. Lecz koszty pracy w Polsce to obecnie najwyżej około połowa ogólnych kosztów produkcji.

Zatem koszty produkcji mogłyby wówczas spaść o zaledwie 0,4 %, jeśli wytwórcy nie wyko­rzystaliby tej obniżki celem zwiększenia zysków. Ale załóżmy, tak jak tego chce p. Piłka, że o tyle samo obniżą się ceny. Zatem dochodzimy do wniosku, iż pozbawienie zasiłku jednej dziesiątej części bezrobotnych spowodowałoby, w najlep­szym razie, zmniejszenie cen o ok. 0,4 %.

Czy dzięki temu: krajowe produkty byłyby bardziej konkurencyjne, produkcja zaczęłaby nara­stać itd...? A choćby i były, to znacznie większe efekty, to i tak trzeba uwzględnić, że w świecie rzeczywistym te same liczby mogą mieć całkiem różne znaczenie dla różnych ludzi w różnych oko­licznościach: np. co oznacza 10 zł dla głodnego nędzarza, a co dla człowieka sytego, pewnego swych możliwości zaspokajania potrzeb? Ale gdzież to syty szuka "oszczędności", aby je skapi­talizować w gospodarce? "Przecież chcę zabrać tylko 10 zł" – powiada.

Podsumowując, stajemy wobec dwóch całkiem różnych podejść:

 Z jednej strony zasiłek przyznawany według uznania parlamentu, z drugiej – gwarantowany dochód minimalny mający swe źródło w fakcie współdziedziczenia społecznego kapitału kulturo­wego i bogactw naturalnych, wyrażonym w prawie powszechnego przeznaczenia dóbr.

 Szukanie impulsów rozwojowych dla gospo­darki, z jednej strony w ograniczaniu siły nabyw­czej najuboższych, zaś z drugiej – w tanim kredy­cie, dla zwiększenia wykorzystania istniejących rezerw realnych możliwości wytwórczych.

Wreszcie ważna sprawa: niech nas nie zwie­dzie pozorny socjo-komunizm zasady powszech­nego przeznaczenia dóbr, czy stwierdzenia, że ka­pitał jest z natury przede wszystkim społeczny: ka­pitał jest rzeczywiście i przecież oczywiście kate­gorią zasadniczo społeczną. Natomiast korzystanie zeń, użytkowanie pozostaje w dyspozycji prywat­nej poprzez osobiste decyzje, co robić z docho­dami z tytułu dywidendy czy zatrudnienia. Także zarządzanie nim, jak pokazuje praktyka, winno być zasadniczo w rękach prywatnych, co realizuje się np. poprzez spółki akcyjne. Efektywność jest przy tym zapewniona raczej przez konkurencję i powią­zanie wynagrodzeń zarządców z efektami, niż po­przez rodzaj praw własnościowych.5 Nie ma tu więc mowy o przydzielaniu dóbr, czy o państwo­wym, biurokratycznym sterowaniu, stosowanymi np. w systemie nakazowo – rozdzielczym PRL-u.

Pozostaje pytanie: które podejście wyraża po­stawę chrześcijańską?

                                                Szczęsny Górski


  1Rodziny w Polsce, Raport Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, Warszawa, 1995, s. 123-132

  2 P.A. Samuelson, W.D. Nordhaus: Ekonomia, PWN, Warszawa, 1995, t. I s. 327

  3J.K. Galbraith: Pieniądz, pochodzenie i losy, PWE, Warszawa, 1982, pod hasłem "spekulacja"

  4Jan Paweł II: Przemówienie do uczestników kon­ferencji FAO, 23.10.1995 r., Osservatore Romano, 31.10.1995

  5Jacek Tittenbrun: Ekonomiczny sens prywatyza­cji, wyd. Fundacja Humaniora, Poznań, 1995, s.170

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com