French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Koniec białego człowieka?

w dniu piątek, 01 styczeń 2016.

Kiedy w roku 1965 dobiegał końca Sobór Watykański II, który wprowadził wiele zmian w życiu Kościoła, a przede wszystkim w jego liturgii, kardynał Alfredo Ottaviani (29 X 1890 – 3 VIII 1979), mający wówczas 75 lat miał powiedzieć: „Dobrze, że jestem już stary. To pozwala mieć nadzieję, że umrę jeszcze w normalnym, świętym, rzymsko-katolickim Kościele. Młodsi niech się martwią".

Dzisiaj, 50 lat później, gdy zbliża się ku końcowi Rok Pański 2015 i ja miałbym ochotę powtórzyć za nim: „Dobrze, że jestem już stary, bo może dzięki temu zdążę jeszcze umrzeć naturalną śmiercią", ale nie mam pewności, że będzie tak faktycznie, jako że wydarzenia w świecie nabrały takiego przyspieszenia, że trudno przewidzieć, co zdarzy się jutro, a nawet jeszcze dzisiaj wieczorem.

Mijający rok

Korzystając jednak z okazji, że ciągle jeszcze dzięki dobroci Pana Boga jestem pośród żywych, spróbuję streścić swoje tegoroczne przeżycia, doświadczenia i obserwacje. Mam wrażenie, że nie będzie tego zbyt wiele, ponieważ mijający rok był w moim życiu wyjątkowo cichy i spokojny. Jedynie pięć tygodni spędziłem poza domem. W lutym przez tydzień, na prośbę tamtejszego Proboszcza, przebywałem w St. Catharines. Po Wielkanocy, w ramach wakacji przez dwa tygodnie byłem w Edmontonie, kolejne zaś dwa tygodnie wakacji, na przełomie maja i czerwca, spędziłem w Winnipegu1.

A bez cienia przesady muszę w tym miejscu zaznaczyć, że wszędzie czułem się tak, jakbym ciągle jeszcze do tych miast i wspólnot parafialnych należał, jakbym ciągle był w domu, a nie jedynie na gościnnych występach. Dzięki za to Panu Bogu i ludziom, którzy darzą mnie sympatią, życzliwością, oddaniem i sercem (choć dla niektórych w sposób zupełnie niezamierzony stałem się na jakiś czas utrapieniem i ciężarem, za co niniejszym najmocniej ich przepraszam).

Liliowce

Przez dwa letnie miesiące, a ściślej przez sierpień i wrzesień w każdej wolnej chwili pochłonięty byłem czymś, o co wcześniej sam bym siebie nie podejrzewał: zadurzyłem się w liliowcach. Co to takiego? – Kwiaty! Ich naukowa nazwa „hemerocallis" znaczy: piękność jednego dnia albo piękno jednodniowe i jest nawiązaniem do faktu, że każdy kwiat tej rośliny otwiera się na jeden tylko dzień. Ponieważ jednak na łodydze jest wiele pąków, kwitnienie trwa w rzeczywistości kilka tygodni. Kwiaty, o czym wszyscy znający mnie bliżej wiedzą, lubiłem zawsze. Przyznaję, wszakże, że na liliowce nie zwracałem specjalnej uwagi. W zasadzie bowiem znałem jedną tylko odmianę liliowca rdzawego, którą spotkać można pod płotem przy każdym niemal wiejskim domu, a która nie wyróżnia się niczym szczególnym. Raz czy drugi spotkałem gdzieś przypadkiem jakąś inną odmianę, ale wydało mi się, że jest to tylko jakaś ciekawostka ogrodnicza, do której nie przywiązywałem zbytniej uwagi. Kiedy jednak któregoś dnia na początku sierpnia wypuściłem się na spacer po bocznych uliczkach w pobliżu naszego kościoła, spostrzegłem kilkanaście pięknych odmian, które wprawiły mnie w zdumienie. Znalazłszy się przypadkiem w wielkim sklepie ogrodniczym (Plant World) stwierdziłem, że tych odmian jest jeszcze więcej. Kiedy zaś usiadłem przed komputerem dowiedziałem się, że jest ich już około 80 tysięcy i ciągle powstają nowe.

Wydaje mi się, że właśnie liliowce są w najlepszą ilustracją do słów Pana Jezusa, który odradzał nam zbytnie zatroskanie o to, w co będziemy się ubierali, a zachęcał, byśmy w tej sprawie zaufali Bogu. Mówił bowiem: „Przypatrzcie się liliom polnym. Nie pracują ani przędą, a zapewniam was, że nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany, jak jedna z nich. Jeżeli więc to ziele, które dzisiaj jest, a jutro będzie w ogień wrzucone Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele bardziej was, małej wiary?".

A istotnie wiele liliowców jest tak pięknych, że chciałoby się powiedzieć: „Panie Boże, czyż nie szkoda tyle pomysłu, troski i piękna na jeden dzień?". Pan Bóg jednak nie liczy kosztów. Mój natomiast zachwyt niespodziewanym odkryciem zaowocował tym, że z pomocą jednego z moich Braci i Bratowej wiele odmian liliowca znalazło się już w ogródku przy moim domu rodzinnym. Niektóre z nich pochodzą z Kanady. I jeżeli Pan Bóg pozwoli doczekać przyszłego roku, mam nadzieję, że zobaczę je kwitnące.

Barbarzyńcy w Rzymie

Piszę w trybie warunkowym, gdyż gwarancji na życie nikt nie otrzymał, a sytuacja na arenie międzynarodowej staje się coraz bardziej skomplikowana. To ludzkie „tsunami", które z Azji i Afryki zalewa ostatnio Europę, może spowodować poważne zmiany. Mam, co prawda, nadzieję, że nie zapowiada to jeszcze początku końca świata, ale może być mniejszą albo większą, bardziej lub mniej udaną „powtórką z rozrywki", jaka miała miejsce na terenie Europy między czwartym a szóstym wiekiem po Chrystusie.

Bowiem około roku 370 koczownicze mongolsko-tureckie plemiona Hunów ze stepów środkowej Azji ruszyły na zachód i w rejonie Morza Czarnego rozbiły państwo germańskich Gotów. Pod ich naporem rozmaite plemiona tego państwa, a więc Wizygoci, Ostrogoci, Wandalowie, Frankowie, Longobardowie, Sasi i inne, wtargnęły na tereny potężnego niegdyś Imperium Rzymskiego. W roku 410 Wizygoci pod wodzą Alaryka złupili Rzym. W roku 455 Wandalowie, na czele których stał Genzeryk, poprawili dzieło swoich pobratymców niszcząc i rabując w mieście wszystko, co tylko się dało.

W roku zaś 476 Zachodnie Cesarstwo Rzymskie przestało istnieć. Był to już bowiem kolos na glinianych nogach. Tylko na zewnątrz błyszczał blaskiem dawnej świetności. Wewnątrz natomiast, pod względem militarnym, gospodarczym i moralnym, była to już zgnilizna. Dość wspomnieć, że kiedy szeregi barbarzyńców maszerowały ulicami miasta, mężczyźni patrzyli na nich obojętnym wzrokiem, a kobiety z balkonów posyłały im pocałunki. (Na marginesie chcę wyjaśnić, że nazwa „barbarzyńcy – barbari" nie znaczyła w owych czasach: „nieokrzesani prostacy". Wywodzi się ona od słowa „barba", które w języku łacińskim znaczy „broda". Mężczyźni plemion germańskich nosili brody, czyli byli to „brodaci" albo „brodacze", w przeciwieństwie do Rzymian, którzy golili się. Znaczenie pejoratywne utarło się w późniejszych wiekach).

Biały człowiek się przeżył

Na gruzach Rzymskiego Imperium po wielu kolejnych wojnach, bitwach, utarczkach i przepychankach wyrosło to, co znamy jako współczesną Europę. Niestety, nic nie wskazuje na to, by ta Zjednoczona Europa czy Unia Europejska miała przetrwać wieki. Brak jej czynnika cementującego, brak ideału, który porwałby i zjednoczył wszystkich w dążeniu do jednego, szczytnego i szlachetnego celu. Bezgraniczna tolerancja, swawola i indywidualizm w ostatecznym rozrachunku prowadzą jedynie do marazmu i rozkładu. Zresztą, nie trzeba być dzisiaj zbyt bystrym i dalekowzrocznym obserwatorem, by zauważyć, że nowożytny biały człowiek w Zachodniej Europie, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych już się, po prostu, przeżył, podobnie jak przeżyli się Sumerowie, Etruskowie, Galowie, Celtowie, Egipcjanie, Fenicjanie, Majowie, Azteccy i inni. Brak mu najzwyczajniej woli życia, brak aspiracji i wyższych celów. Pragnie jedynie zachować swój stan posiadania, swój trzos czy konto bankowe. Chce korzystać z przyjemności życia i mieć święty spokój.

Tymczasem na dłuższą metę jest to fizycznie niemożliwe, gdyż nikt na ziemi nie pozostaje na zawsze. Natomiast prawa, jakie ów człowiek sobie ustanawia, i z których jest dumny: prawo do aborcji, do eutanazji, bezpłodnych związków jednopłciowych, wychowywania dzieci przez homoseksualistów, do zmiany płci, do miłości międzygatunkowej, czyli zoofilii, jego wymieranie skutecznie przyspieszają. Są bowiem podcinaniem gałęzi, na której sam siedzi. A jeżeli starzejących się pokoleń nie zastępują nowe, koniec trwania gatunku jest nieunikniony. Wraz zaś z jego zanikiem starzeją się i chylą ku upadkowi narody, państwa i cywilizacja, mimo pozorów postępu technicznego.

Inwazja

Jednakże przyroda nie cierpi pustki. Tereny opuszczone przez białych zasiedlają inne nacje, te, które mają wolę życia. Zresztą ich napływ Europejczycy sami sobie zafundowali zapraszając Turków i inne narodowości celem uzupełnienia brakującej już własnej siły roboczej, choć to na prawdziwą ironię zdaje się zakrawać fakt, że państwo, które jeszcze niedawno szukało nowych terenów dla rozwoju rasy nordyckiej, dzisiaj pod względem ludnościowym nie jest samowystarczalne.

Niemniej obecna inwazja ludów z Bliskiego Wschodu i krajów Afryki proces wymierania białej rasy może jedynie przyspieszyć dodatkowo. I nie muszą to być bynajmniej ataki terrorystyczne, jak ostatnio w Paryżu czy w roku 2001 w Nowym Jorku. Już kilka lat temu Arabowie mówili w Europie: „My was pokonamy waszą tolerancją i naszą dzietnością". I wszystko zda się wskazywać, że urzeczywistnienie tych słów nie jest już zbyt odległe.

Oczywiście, z groźbą ataków terrorystycznych i aktów przemocy należy liczyć się także. Bo trzeba być bezgranicznie naiwnym albo bezdennie głupim, by wpuszczając kozła do ogrodu z kapustą spodziewać się, że będzie on grzecznie spacerował po ścieżkach między zagonami i podziwiał pięknie zawijające się główki. Trudno też się spodziewać, by wyznawcy Allacha, którzy ścinali głowy albo podrzynali gardła chrześcijanom w swoim kraju, a którzy teraz na plecach innych uciekających przed śmiercią chrześcijan jak na trojańskim koniu wjeżdżają do Europy, zaprzestali nagle tych praktyk.

Święta wojna

Tymczasem wygląda na to, że wielu naszych polityków i w Europie i w Ameryce jest ogromnie naiwnych. Wydaje się im, że wszyscy myślą tak samo jak oni, że to, co dla nich jest oczywiste, oczywiste jest także dla innych, również dla wyznawców islamu. Lecz to nie jest prawda. Akty terroru, o których mówimy, że są nieludzkie i zastanawiamy się, jak człowiek może zrobić coś podobnego, w odczuciu islamistów są czynami godnymi pochwały, gdyż są wyrazem odwagi, bohaterstwa i pobożności. Pamiętamy wszak reakcje po zniszczeniu wież World Trade Center w Nowym Jorku. Dla nas i całego świata zachodniego była to tragedia, powód bólu, głębokiego smutku i żałoby. Ojciec zaś jednego z pilotów, który wtedy zginął, mówił, że jest dumny ze swojego syna, który zdobył się na taki czyn dla Allacha.

Pęd do świętej wojny dla Allacha litościwego islamiści mają wyssany z mlekiem matki albo są do niej przysposabiani od wczesnego dzieciństwa. Zabicie giaura, czyli niewiernego w ich odczuciu nie jest żadnym przestępstwem, lecz znakiem cnoty i posłuszeństwa Allachowi. W ich zaś oczach wszyscy Europejczycy i Amerykanie są bezbożnymi poganami, to znaczy niewiernymi; więc „albo się nawróć stając się wyznawcą proroka (Mahometa) albo giń". A jeśli ktoś z wyznawców dla sprawy Allacha straci życie, zostaje natychmiast przyjęty do raju, gdzie otrzymuje harem i może w nim mieć nawet do 72 pięknych i zawsze młodych hurys. To właśnie wiara i nadzieja na tę nagrodę sprawiają, że wielu młodych chłopców zdobywa się na samobójcze ataki terrorystyczne.

Plemiona germańskie, które za czasów Cesarstwa Rzymskiego wkroczyły do Europy, przyjęły chrześcijaństwo. W przypadku wyznawców islamu jest to niemal niemożliwe, gdyż nawet najbliższa rodzina ma obowiązek zabić tego, kto spośród niej przyjmie inną religię.

Co robić?

Co my mamy robić? Pan Jezus uczy, że mamy przyjmować podróżnych i przygarniać tułaczy. Ale podróżnych i tułaczy. Nie najeźdźców! A jeżeli ktoś przybywa w tym celu, by niszczyć i zabijać, z pewnością nie jest ewangelicznym podróżnym. Przed wrogami zaś winniśmy się bronić. Owszem, własne życie mamy prawo poświęcić. To może być bohaterstwo. Nie możemy jednak narażać życia innych. Ich mamy obowiązek bronić.

Jeśli natomiast idzie o polityków, myślę, że w sprawie wyznawców islamu godna uwagi jest postawa premiera Australii, który przed kilku laty powiedział: „Myśmy was nie zapraszali. Australia jest krajem chrześcijańskim. Jeżeli jesteście gotowi uszanować nasze zwyczaje i tradycje, możecie tu zostać. Jeżeli nie, poszukajcie sobie innego miejsca".

Uważam, że nasi powinni postąpić podobnie. Grzecznie, ale jasno i zdecydowanie. A my sami? Nie wiem! Na męczennika raczej się nie kreuję. Wierzę wszakże niezłomnie, że Pan Bóg właściwą łaskę daje we właściwym czasie.

Pan Jezus dla nas stał się bezdomnym tułaczem, bo chociaż przyszedł do swoich, swoi Go nie przyjęli. Dla nas znosił dolę uchodźcy i imigranta, gdy Herod usiłował Go zabić. A w życiu, choć zapewnił nory na mieszkanie lisom i miejsce na gniazda ptakom, sam nie miał miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć. Niech Jego przyjście nam przypomni, że zarówno jako jednostki, jak i społeczeństwa na tym świecie jesteśmy tylko pielgrzymami. Niech On, Jezus Chrystus, nasz Brat, nasz Bóg i Zbawiciel, ześle nam gwiazdę nadziei, która rozproszy mroki naszych zwątpień i lęków. Niech pośle zastępy aniołów, które przyniosą pokój obiecany ludziom Jego upodobania.

Ks. Kazimierz Kozicki

Toronto, Boże Narodzenie 2015


a

1.) Miasta kanadyjskie: St. Catharines – miasto w prowincji Ontario, Edmonton – stolica prowincji Alberta, Winnipeg – stolica prowincji Manitoba

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com