French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Misje

w dniu niedziela, 01 styczeń 2017.

List jedenasty z Afryki

Henryk Sienkiewicz odbył na początku 1891 r. podróż do Afryki, która zaczęła się od Zanzibaru, a potem była kontynuowana na kontynencie, poczynając od Bagamoyo. Nie trwała jednak długo, ponieważ pisarz zachorował na febrę i musiał powrócić do Europy. Opisał tę wyprawę w „Listach z Afryki”, które, podobnie jak powieść „Wiry”, nie były publikowane po II wojnie światowej w Polsce, z wyjątkiem wydania zbiorowego dzieł pisarza, które ukazywało się w latach 1948-1955. Przemilczanie „Listów z Afryki” miało podłoże ideologiczne. Sienkiewicz otwarcie mówił o Arabach, którzy przed białymi kupowali w Afryce murzyńskich niewolników, opisywał zbawienne działania misji katolickich w Afryce, a także konstruktywny wpływ kolonizatorów na życie tubylców. Panująca tam pod przymusem islamizacja została powstrzymana przez kolonizatorów poprzez zniesienie niewolnictwa. Wszystko to nie było wygodne dla panującej w tamtych czasach w Polsce ideologii. Dlatego dopiero w 2016 r. po wielu latach wznowiono w Polsce wydanie „Listów z Afryki”.

Ogrody misji [w Bagamoyo] są to po prostu obszerne lasy, wszystko zaś zostało zasadzone ręką ludzką. Budowle, których jest kilkanaście, wzniesione po największej części z koralowej rafy, obejmują wielki dom mieszkalny dla księży, szkołę, warsztaty, kościół mogący pomieścić kilkaset osób, kaplicę, dom dla sióstr miłosierdzia zajmujących się wychowywaniem czarnych dziewczynek, szkołę dla tychże, dalej kuchnię, składy itd. I pomyśleć, że wszystko to zostało zbudowane bez fachowych rzemieślników, własnymi rękoma księży, w takim klimacie, w którym biały człowiek pod grozą śmierci nie może fizycznie pracować i w którym Niemcy muszą trzymać żołnierzy Zulów i Sudańczyków, bo i karabin jest już za ciężkim brzemieniem dla białego ! Jakim sposobem jedni tylko misjonarze pracują fizycznie i nie umierają ? – trudno na to odpowiedzieć. Może to się tłumaczy do pewnego stopnia ich surowym życiem, ale niezawodnie bardziej jeszcze tym nastrojem duchowym czy, jeśli kto woli, tą odpornością, jaką dają nerwy owładnięte i wiedzione przez głębokie, wyegzaltowane poczucie obowiązku i wiarę w posłannictwo. Ci ludzie pracują w owych śmiertelnych krainach nie tylko jako przewodnicy duchowi, ale po prostu jak chłopi, to jest tak, jak nie przywykli pracować nawet w naszych klimatach. Rozszerzają nie tylko chrześcijaństwo – ale zmieniają postać kraju ; nie tylko Murzynów chrzczą – ale uczą ich karmić się, mieszkać i odziewać się po ludzku – słowem : z dziczy zupełnej tworzą ucywilizowane społeczeństwo.

A te najcięższe siły fizyczne muszą się kiedyś zużyć, więc w nagrodę za takie życie mają tylko śmierć – na obczyźnie. Ale pod tym względem życia ich ni tej ilości szczęścia, która na każdego z nich przypada, nie można mierzyć naszą zwyczajną miarą. Nie mówiąc już o nagrodach pośmiertnych, nie widziałem nigdzie – ja, którym wiele jeździł – ludzi podobnie zadowolonych, nawet i ze swojej doczesnej doli.

Ale poza działalnością swą czysto religijną mają misje i inne znaczenie. Najprzód walczą z niewolnictwem i wspierają europejski humanitarny ruch przeciwniewolniczy potężniej niż wszelkie środki, potężniej nawet niż pancerniki i działa. Po wtóre, walczą z islamem, tą największą plagą Afryki, która, jak już wspomniałem, czyni Murzyna Murzynowi wilkiem i z której płynie wszystko złe, bo i samo niewolnictwo, i krwawe razzie1, i chaos stosunków, i zguba całych narodów. Słyszałem zdania, że ponieważ praca w Afryce wspiera się na niewolnictwie, przeto podciąwszy niewolnictwo, burzy się od razu wszelkie stosunki społeczne i wprowadza się w nie zamęt. Jest to obawa płonna. Ochrzczony i wolny Murzyn będzie zawsze pracował, raz dlatego, że mu misjonarz wskazuje na pracę jako na drogę wiodącą do zbawienia, po wtóre dlatego, by miał co jeść z rodziną. Ale Murzyn mahometanin przy pierwszej lepszej sposobności rad porzuca łopatę dla strzelby i dobrawszy towarzyszów, idzie w głąb kraju, by tam napadać na wioski rolnicze lub pasterskie, wycinać ludność męską, uprowadzać w niewolę kobiety i dzieci lub zagarniać stada. Wobec tego, przy niepewności o jutro, nikt nie chce pracować i kraj zmienia się w dziką i krwawą pustkę. Islam znaczy tyle co niewolnictwo – niewolnictwo zaś to wojna, dzikie napady, zaniechanie pracy, morze krwi, morze łez, zastój i bezład. Ludzie stojący z dala od tych stosunków nie zawsze to rozumieją i głoszą, że gdyby misje nie walczyły z islamem, łatwiej by spełniły swe zadanie, gdy tymczasem pogodzić się z islamem byłoby to dla misjonarzy zrzec się po prostu racji bytu.

Gdzie jest misja, tam kraj wygląda inaczej ; chaty są obszerniejsze, Murzyn karmi się lepiej, odziewa lepiej, kultura jest wyższa, produkcja znaczniejsza. W okolicach odległych od misji rozmaite szczepy prowadzą życie płonne, z dnia na dzień, niemal jak żerujące zwierzęta. Kobiety drapią ziemię, byle zasadzić trochę manioku, lecz gdy zdarzy się rok, że maniok nie urodzi, ludzie przymierają głodem w najbujniejszej na świecie ziemi. Słyszałem jeszcze w Kairze człowieka, skądinąd rozsądnego, który czynił misjom zarzut, że nie uczą Murzynów rzemiosł. Zarzut wydał mi się słuszny – i dopiero po przyjrzeniu się miejscowym stosunkom poznałem całą jego błahość. Naprzód : w miejscach, gdzie rzemiosła, jak np. w Bagamoyo, mogą znaleźć jakiekolwiek zastosowanie, Murzyni uczą się ich i uczą bardzo dokładnie, ale w głębi kraju jakich rzemiosł mają uczyć misjonarze ? Zapewne nie szewstwa, bo wszyscy chodzą boso ; nie kołodziejstwa, bo nie ma dróg ani zwierząt pociągowych ; nie budownictwa, bo każdy Murzyn potrafi zbudować sobie chatę ; nie kowalstwa, bo także każdy umie wyklepać na kamieniu nieraz bardzo ozdobny nóż i dziryt. Rzemiosła idą za potrzebami, a potrzeb nie masz prawie żadnych, te zaś, które są, pierwotny miejscowy przemysł zaspokaja doskonale. Natomiast misjonarze nawet w najdalszych krańcach Afryki uczą rzeczy nierównie donioślejszej, to jest sadzenia drzew zabezpieczających od głodu. Każdą najmniejszą misję otaczają kokosy, mango, drzewa chlebowe, kawowe, mandarynki, cytryny itp. Trzeba zaś wiedzieć, że drzewa podobne, w tej przynajmniej części kraju, którą zwiedziłem, nie rosną w stanie dzikim. Owóż Murzyni, zamieszkali w stanie dzikim, idą nieodmiennie przez samo naśladownictwo za przykładem księży – i otaczają się ogrodami – podczas gdy w wioskach odleglejszych nie spotykaliśmy często ani jednego owocowego drzewka. Łatwo zrozumieć, co dzieje się w takich wioskach, gdy maniok nie urodzi.

Misje więc są, poza swą działalnością duchową, potężnym czynnikiem cywilizacyjnym, podnoszącym wytwórczość kraju. Co do duchowego wpływu ich na czarnych, powiem tylko to, że Murzyna-zwierzę zmieniają w Murzyna-człowieka, posiadającego czasem bardzo wysokie przymioty społeczne. Najprzód, ochrzciwszy się, poczuwa się on tym samym do pewnej godności ludzkiej. Jest to natura pierwotna, prawie dziecinna, wrażliwa niesłychanie. Gdy się do czarnych mówi, każde słowo odbija się na ich ruchliwych twarzach jak w zwierciadle. Jeśli się śmiejesz, biorą się za boki – jeśli się zmarszczysz, ogarnia ich przerażenie – jeśli ich zawstydzisz, nie wiedzą, gdzie się pochować. Nietrudno odgadnąć, że tego rodzaju człowiek, przyjąwszy chrześcijaństwo, przyjmuje je gorąco i bez zastrzeżeń – że zaś misjonarz nakazuje mu kochać ludzi, a zakazuje pastwić się nad nimi, kraść, upijać się, że prócz tego poleca mu pracę jako źródło cnót, więc takie wielkie czarne dziecko stosuje się do tych przepisów, o ile potrafi. Oczywiście trzeba zawsze coś odliczyć na słabość natury ludzkiej, na grube instynkty i popędy, których nie przeorały wieki cywilizacji, ale bądź co bądź, ogół Murzynów-chrześcijan stoi nieskończenie wyżej od mahometan lub fetyszystów, często zaś można spotkać osobniki żyjące w sposób tak zgodny z ewangelią, jak stary „wuj Tom” ze starej powieści. W żadnym razie nauka chrześcijańska nie staje się dla Murzyna martwą literą, szeregiem zwyczajów i obrzędów, gdyż wkłada on w nią swoje naiwne a gorące serce – i wierzy bez cienia wątpliwości w to, co mu misjonarz mówi. Ta ufność i wiara jest taka wielka i powszechna, że mają ją w równym stopniu nawet ci, którzy nie przyjmują chrześcijaństwa. Murzyn-fetyszysta zamieszkały w pobliżu misji, który dla jakichkolwiek przyczyn, najczęściej z powodu wielożeństwa, nie ochrzcił się, posyła jednak swe dzieci do misji, sam zaś, biedaczysko, nie ma najmniejszej wątpliwości, że pójdzie do piekła. Czasem też w swojej dzikiej, naiwnej głowie szuka na to rady i pragnie wykręcić się sianem. Przychodzi wówczas do misjonarza i mówi mu :

M’buanam kuba ! Ja nie mogę się ochrzcić, bo cóż ! Nie mogę przecie wypędzić żon, które kupiłem i które sadzą kassawę na moim polu ; ale ponieważ nie chcę także pójść do piekła, więc zrób tak : jak będę umierał, to ci dam znać, a ty przyjdź prędko i ochrzcij mnie…

Tu uśmiecha się bardzo chytrze, rad, że swoim czarnym rozumem wymyślił taką pokrywkę na Pana Boga. Co do księży w Bagamoyo i innych misji, zauważyłem, że ci nie tylko chrzczą i uczą Murzynów, ale ich także kochają. Wielożeństwo stanowi istotną zaporę dla chrześcijaństwa, skutkiem czego misjonarze poświęcają się głównie wychowywaniu dzieci.

Osady murzyńskie, leżące w wielkim lesie palmowym, zasadzonym przez ojców, a także i w pobliżu niego, są przeważnie chrześcijańskie – i mieszkańcy ich żyją zbożniej od sąsiednich mahometan. W samym mieście Bagamoyo większa część czarnej ludności wyznaje islam z tego powodu, że tak miasto, jak i wybrzeże należało do niedawna do sułtana Zanzibaru, wpływ więc arabski był tu wszechwładny. Ale od czasu, jak Niemcy owładnęli całą krainą, wpływ ten ustał zupełnie ; Arabowie zostali rozproszeni ; islam nie może być już narzucany z góry niewolnikom, bo nowi władcy znieśli niewolnictwo nie tylko na papierze – więc przynajmniej nie rozszerza się tak jak dawniej.

Słyszałem niejednokrotnie zdanie, że ucywilizowany Murzyn traci swe dawne, pierwotne przymioty i staje się istotą z gruntu zepsutą. Być może ; należy wszelako uwzględnić, że państwa, które brały w posiadanie brzegi Afryki, nie starały się bynajmniej aż do ostatnich czasów o przygotowanie Murzyna do cywilizacji i że stykał się on dotychczas wyłącznie z cywilizacją, którą bym nazwał portową, chorą na gorączkę zysku, na rozpustę, pijaństwo, chęć używania i niesumienność. Murzyn stawał się po prostu ofiarą takiej cywilizacji, która dawała mu przede wszystkim wódkę i choroby zakaźne, a nie dbała o niego i niczego nie uczyła.

Brał więc z niej zło, bo nie mógł wziąć niczego innego. Kto by jednak sądził, że Murzyni-mahometanie silniej opierają się tym rozkładowym czynnikom od chrześcijan, ten by wpadł w błąd najgrubszy. Gdzie nowe żądze zrodzone z portowego zepsucia dołączą się do dawnych żądz i namiętności, których islam jest bądź co bądź piastunem, tam czarny spada na ostatni stopień zezwierzęcenia. Islam nie broni go nawet od pijaństwa, ponieważ Koran nie przewidział wódki. Chrześcijanie dają w ogóle opór skuteczniejszy, jeżeli zaś psują się i oni, to dlatego że cywilizacja przynosi im, wraz z gorzałką, jeszcze i sceptycyzm.

Henryk Sienkiewicz


a

1.) Razzie (wł.) – rabunki, rzezie.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com