French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Modlitwa chrześcijańska

w dniu wtorek, 01 maj 2012.

Powtarzając jakieś słowo zaczerpnięte z Biblii np. Jeszua, Rua, Maranatha czy jakieś inne, dojdziecie po prostu logicznie, krok po kroku do zadowolenia, do ukojenia waszej psychiki. To ukojenie nie jest jeszcze spotkaniem międzyosobowym. Niebezpieczeństwo polega na tym, żeby nie mylić tego ukojenia psychicznego z modlitwą.

Tymczasem modlitwa jest osobistym spotkaniem z Bogiem żywym, który wychodzi na przeciw mojemu pragnieniu. Modlitwę przeżywamy w samym sercu ducha, albo mówiąc inaczej „otwierając serce". Przeżywamy ją w sumieniu – powiedziałby Sobór Watykański II – w tym najintymniejszym miejscu, gdzie Duch Święty do nas mówi i w którym potrafimy otworzyć się na Boga.

Modlitwa polega na tym właśnie, by trafić do tego miejsca naszego serca i trwać w nim w gotowości i czujności [z uwagą skierowaną wyłącznie] na wizytę Bożego Oblubieńca, owej drugiej Osoby, która pozwoli mi stawać się coraz bardziej sobą w tym otwarciu się na Niego. Stać się bardziej sobą, bo właśnie kiedy wychodzę ku Niemu, mogę Go przyjąć, a przyjmując Go w sobie, staję się samym sobą, bo w chrześcijańskiej antropologii, człowiek staje się w pełni sobą, kiedy przyjmuje Bożego gościa. Jest to Circumessession, gra rozgrywająca się w najgłębszym miejscu, w sercu.

Nie jest to jednak doświadczanie wewnętrzności psychicznej, ukojenia zmysłów. Modlitwa wymaga czujności i wewnętrznego skupienia. Jest to wysiłek wewnętrzny. Oczywiście w modlitwie chodzi o to, żeby przebić się przez zewnętrzność zmysłową i psychikę – która jest tak zajęta i zajmująca sobą, która pcha zawsze nasze myśli na zewnętrz itd. – by dojść do tego miejsca w sercu, gdzie Pan na nas czeka. Trzeba więc nawrócić nasze zmysły na wewnętrzność, nawrócić naszą całą psychikę, ku Bogu serca.

To jest propozycja dotycząca metod. Nie jakieś techniki, lecz sposoby modlitwy, proponujące różne drogi, by zająć naszą inteligencję rozmyślaniem o Słowie Bożym, o posłudze Chrystusowej wśród nas, by zaprzątnąć naszą wyobraźnię Ewangelią i wszystkimi postaciami związanymi z Jezusem. Pamięć naszą zapełnić Słowem Bożym; wolę naszą, jej najczulszy punkt zwrócić w stronę wewnętrznego Gościa. Jest to zorientowanie władz (umysłu) na przyjęcie Boskiego Oblubieńca. A to wymaga sporego wysiłku.

Święta Teresa z Avila mawiała, że jeśli nasze władze psychiczne wciąż odciągają nas od Boga, nie powinniśmy się zniechęcać. Starajmy się zachować czujność w siódmej komnacie – komnacie godowej Króla. Pozostałe komnaty należą do tego, co cielesne i psychiczne, trzeba je przejść by dotrzeć do godowej komnaty Króla, gdzie oczekuje nas Pan.

Święta Teresa z Avila mówi jasno, by się nadmiernie nie turbować rozpraszającym działaniem wyobraźni, skoro i tak trwa dialog miłosny z Panem.

„Przede wszystkim – mówi ona – nie starajmy się umyślnym wysiłkiem – i ciekawe, że wypowiada słowa:'nie starajmy się wstrzymywaniem oddechu'– przeczuwa niebezpieczeństwo Jogi powiedziałbym – zmuszać psychiki do milczenia. Pan nasz bowiem i Oblubienic będzie umiał ją wyciszyć, gdy uzna to za potrzebne i wtedy, gdy tego zapragnie".

Widzicie, potrzebna jest uległość w poddaniu się inicjatywie Bożej, dlatego duchowość chrześcijańska bardzo odradza czyny zbyt woluntarystyczne, bo gdy zanadto wprzęgamy wolę, by zapanować nad psychiką, która jak sami wiecie kontroluje się sama, wtedy w ogniu tego działania łatwo możemy stracić z pola uwagi Osobę Bożego Gościa. Powrót do tej czujności, ale wolnej od napięcia, to sprawa otwartości serca na osobowe obcowanie z drugą Osobą.

Mam nadzieję, że bez trudu odgadujemy, iż wewnętrzność modlitwy chrześcijańskiej umieszcza nas w innej perspektywie, niż wewnętrzność doświadczenia orientalnego, bo jest to wewnętrzność głębsza, niż ta ostatnia, powierzchowna, osiągana poprzez całkowite wyciszenie naszej psychiki mechanicznym powtarzaniem jakiegoś wyrazu, który jeśli nie jest wyrazem hinduskim, mógłby być zaczerpnięty z tradycji chrześcijańskiej.

Jeśli zacznę mechanicznie powtarzać imię Jezus, jedynie jako dźwięk czy zespół dźwięków i poddam się ich wibracji, będzie to uprawianiem techniki przejścia od zewnętrzności do wewnętrzności psychicznej. Moja psychika będzie pod wpływem fascynacji tą wibracją aż do chwili, w której być może ulegnę transcendencji i znajdę się w samej pełni doświadczenia psychicznego.

Będzie to może mniej niebezpieczne, niż przy zastosowaniu hinduskiej Mantry, jako że powtarzana Mantra przywołuje obce istoty i powoduje wejście w jakieś związki z nimi, czego unikamy stosując imię Jezus. Byłoby błędne mniemać, iż mechaniczne powtarzanie jakiegoś biblijnego imienia, stopniowo zanikającego aż do całkowitego zniknięcia, iż to wyciszenie psychiki, to doświadczenie psychiczne jest modlitwą. Jest to tylko doświadczenie wewnętrzności psychicznej i nic więcej.

Modlitwa jest aktem dialogu, nie zaś zawieszeniem wszelkiego działania. Jest to intensywny dialog. Jeżeli ta droga wewnętrzności otwiera mnie na relację osobową z Bogiem – to bardzo dobrze. Ale mam istotne zastrzeżenie: jak już powiedziałem, to doświadczenie wewnętrzności psychicznej jest tak fascynujące i kojące, że w większości przypadków – co mogłem stwierdzić – wiele osób wyobraża sobie, że są w stanie modlitwy, gdy tymczasem są one w stanie błogości i bezczynnej nieważkości psychicznej, osiągniętym dzięki zastosowanej technice. Nie pozostają one jednak w osobowej relacji z ich Bogiem. A w końcu lepiej być w relacji osobowej z Bogiem, nawet zakłócanej przez wyobraźnię i myśli obce tej relacji, niż być w doskonałym ukojeniu psychicznym, ale poza wszelkim duchowym dialogiem miłosnym z Bogiem.

A modlitwa to właśnie taki duchowy, miłosny dialog z Bogiem. I na tym właśnie polega sedno modlitwy. Oto dlaczego jestem pełen zastrzeżeń co do próby nadania charakteru chrześcijańskiego tym technikom orientalnym.

Wszyscy mistrzowie życia duchowego – święty Ignacy Loyola, święta Teresa z Avila, święty Jan od Krzyża itd. są przeciwni używaniu technik. Podają jedynie sposoby i metody wprowadzenia nas na [duchową] drogę wiodącą do Oblubieńca duszy. A w modlitwie – inicjatywa należy do Boga i tylko do Niego. Ja, mogę jedynie stanąć w gotowości.

Tymczasem techniki orientalne uzurpują sobie prawo do niezawodnego wprowadzenia nas w doświadczenie duchowe. I rzeczywiście, tak jest, ale technika zmierza do tego, by zapanować nad doświadczeniem, które jest mistyczne. Panowanie to dotyczyłoby więc samego Boga. "Wymuszam" na Bogu to doświadczenie. Nie mogę jednak tak powiedzieć bo byłby w tym grzech illogizmu.

Podłączam się do Boga. Doznaję Boga, kiedy chcę w zależności od tego, kiedy zastosuję swoją technikę.

Zachodzi tu różnica co do natury między modlitwą, która jest gotowością służenia Bogu, a techniką, której celem jest samo doświadczenie.

Zilustruję wam to nader trafnym przykładem, wystarczająco dobitnym, by ukazać dokąd nas to może zaprowadzić. Mam na myśli człowieka, który przeżył weekend wtajemniczenia w Za-Zen, będący pewną formą Zen, zakładającą opanowanie pewnych pozycji ciała. Podjął on wysiłek dojścia do tego doświadczenia życia wewnętrznego, które – jak już powiedziałem – jest psychiczne, nie jest zaś doświadczeniem duchowego dialogu. Takie doświadczenie pustki, w której zadufana w sobie jaźń, wyabstrahowawszy się ze świata rozlicznych doznań zmysłowych, osiągnęła całą swą pełnię, której rozmiary stają się wymiarem wszechświata.

Jaźń tedy rozdyma się do wymiarów kosmicznych. Jest to więc taki rodzaj ekstazy do wewnątrz jaźni, która wchodzi w relację z całym kosmosem. Psychika się rozprzestrzenia na miarę kosmosu i doświadczam wówczas Jaźni przez duże „J" w samotności tego psychicznego doświadczenia.

Osoba ta, poddana długim wtajemniczeniom, doszła tą drogą do przeżycia – tego, co już wyjaśniałem – psychicznej błogości i zadufania. Jakież było jednak jej zaskoczenie, gdy zdała sobie sprawę, że kiedy chciała wspomnieć o swej relacji z Bogiem, to już sama myśl o inności, o odmiennej istności Bożej stawała się dla niej nieznośna.

Nie mówię już nawet o odmawianiu jakichś modlitw, bo jest oczywiste, iż nawet dla chrześcijanina odmawianie modlitwy, werbalizacja stanowi tylko przygotowanie do spotkania z Bogiem, a że właściwa modlitwa zaczyna się dopiero, kiedy wszelkie słowo doznaje zawieszenia w samym spojrzeniu twarzą w twarz, w głębi serca. Podobnie zakochani: najpierw rozmawiają, ale nie mogą się doczekać na tę chwilę, kiedy już samą wymianą spojrzeń potrafią wzajem oddać się sobie bez reszty. I właśnie modlitwa jest takim sposobem ukierunkowania naszej psychiki na dojście do tej chwili silnej łączności duchowej, gdzie spojrzenie Pana zatapia się w moim i odwrotnie. Ja przebywam w Nim, On we mnie.

Wcale nie twierdzę, że modlitwa jest recytacją utartych formułek, ale że polega ona na uścisku czyjegoś „ja" z czyimś „ty", odczuwanym jako obecność innej niż ja sam istności.

Otóż ten człowiek, który dostąpił wtajemniczenia w Za Zen mówił, że dla niego nieznośną była sama myśl o wszelkiej innej niż on istności. Nie tylko myśl o wypowiadaniu słów do Boga, ale nawet o wszelkim bycie innym niż on.

I nagle uświadomił sobie, że to co zdawało mu się czystym doświadczeniem duchowym było tak naprawdę doświadczeniem absolutnej samotności, jaźni, która sama sobie schlebiała w samotniczym zadufaniu i że wręcz myśl o Bogu zaczynała go drażnić. Kiedy więc chciał odmówić Ojcze Nasz, czy myśleć o Chrystusie, to wydawało mu się to agresją z zewnątrz wobec tego, co właśnie przeżywał.

Zastanowiło go to mocno i doprowadziło do wniosku, że musi wybrać między modlitwą a doświadczeniem Zen, które praktykował, a które zostało mu przedstawione jako wstęp do modlitwy, jako czynnik, który ułatwi mu spotkanie z Bogiem.

To, czego doświadczył, okazało się nie do pogodzenia, bo zamiast przygotować go do spotkania, do gotowości, do wyjścia z siebie samego ku drugiej istocie – przeciwnie – to doświadczenie psychiczne zamykało go we wnętrzu tej wyolbrzymionej jaźni, skąd nie mógł się wydostać i skąd wszystko, co mogło sprawić jej zbliżenie do jakiegoś innego bytu, było dla niego nieznośne.

Walka duchowa

Myślę, że jest w tym coś istotnego. Święty Paweł mówi: jaźń psychiczna nie może się podobać Bogu. Mówi o elemencie cielesnym, psychicznym i duchowym. Faktycznie, chodzi [bowiem] o doświadczenie duchowe. Jaźń psychiczna nie może się podobać Bogu. Jest to instancja duchowa, o ile jest ona otwarciem się, ofiarowaniem siebie, oddaniem się w służbę temu drugiemu, który jest najgłębszą istnością duszy i to właśnie tam nawiedza nas Bóg. A jaźń psychiczna powinna podporządkować się temu wymiarowi duchowości. Jest ona tylko zarządcą, podczas gdy Panem jest Chrystus; psychika winna się podporządkować, władze umysłowe winny się włączyć w ten ruch odstąpienia od zawłaszczeń.

Na tym właśnie polega walka duchowa. Chodzi o przekroczenie psychicznego zamknięcia się, by wejść w sferę wolności i gotowości tego głębokiego duchowo „ja", które wszystko może wygrać i które odnajdzie swą wolność z chwilą, gdy zgodzi się wszystko utracić.

Niech Pan odnowi nas w tym duchu miłości. Byśmy mogli, – tak jak Jezus prosił Katarzynę ze Sieny: „Stań się pojemnym korytem, ja zaś będę potokiem".

Panie, obyśmy mogli stać się pojemnym korytem. Jesteśmy tak obciążeni naszym cielesnym jestestwem, a jeszcze bardziej tym psychicznym. Panie, chcemy naprawdę Ci się oddać, stać się gotowymi na działanie Twej Łaski.

Przyjdź i odciąż nas od naszej jaźni psychicznej. Przyjdź i uzdolnij nas do czujności wszędzie tam, gdzie zagraża nam fałszywa wewnętrzność, wewnętrzność jałowa, która jest jedynie zasklepieniem się w sobie. Takim zasklepieniem w duchu Narcyza, powrotem do pozycji płodowej, która jest zaprzeczeniem otwarcia się na duchowy rozwój.

Daj nam dar rozróżniania dobra od zła, żeby mogło kierować nami Twoje Słowo; nie jakieś mantry czy mechanicznie powtarzane dźwięki, ale Twoje Imię, to znaczy, by prowadziła nas do głębi serc Twoja obecność.

Mówiliśmy o powtarzaniu Imienia Jezus. Dawna to tradycja chrześcijańska, jaką jest modlitwa Jezusa. I starzec – ten z chrześcijańskiej tradycji Wschodu – starzec przestrzega nas: jeśli modlitwa staje się koncentracją i wymusza skupianie się umysłu na czymkolwiek, to przerwijcie, nie o to chodzi. Jeśli koncentruje się na jakimś dźwięku, lub staje się mechanicznym wypowiadaniem słów – to nie jest to.

Trzeba, żeby umysł decydował o zejściu do serca. Modlitwa Jezusa jest modlitwą czuwającego. Nie powtarzam dźwięku „Jezus" jak mantry. Wzywam imienia Jezus, by przywołać obecność tego, którego miłuje moje serce. Wykrzykuję Jego imię, by mi odpowiedział. A ponieważ jest to imię, które duch szepcze memu sercu, to wsłuchuję się jak gdyby w modlitwę Jezusa. Modlitwa Jezusa nie jest takim powtarzaniem, które ja zaczynam ustnie, a później kontynuuję w psychice.

Modlitwa Jezusa jest uchem całego mojego jestestwa, które się otwiera. Próbuję przyjąć tę modlitwę. Modlitwa Jezusa to szept Ducha Świętego w mym sercu. Jestem ochrzczony, więc otrzymałem Ducha, a wraz z Nim dar modlitwy, jako iż każdy ochrzczony otrzymał Ducha Świętego, a tylko Duch Święty może się modlić w naszym sercu.

A więc modlić się, znaczy odmulać tryskające źródło, to wiedzieć, że Duch nas słucha, to przyłączyć się do szeptu Ducha Świętego.

„Duch święty przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami", mówi Święty Paweł (Rz 8,26).

Modlitwa Jezusa polega na wsłuchiwaniu się w ów szept Ducha Świętego, na przyzwalaniu, by zawładnął on całym naszym jestestwem, by źródło trysnęło poprzez całą psychikę, by może nawet dotarło do naszych warg.

Lecz to nie ja się modlę, to Duch Święty modli się we mnie. Pozwalam Duchowi, by się we mnie modlił. Moje władze umysłowe nie mają tu inicjatywy. Podporządkowują się – jak już mówiłem – one jedynie zarządzają, poddając się inicjatywie Ducha Bożego.

A więc oczywiście, ja rozpoczynam modlitwę – powiecie mi. Ale to nie psychika dobrowolnie podejmuje inicjatywę, bo po prostu wiem, że Duch szepcze Imię Jezusa. A więc w tej pewności [wynikającej] z wiary, w rozeznaniu, jakiego udziela mi Słowo Boże tej modlitwy Ducha Świętego we mnie samym, powtarzam z wiarą to imię:

„Panie Jezu, Synu Boga, zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Ty jesteś Bogiem, a ja grzesznikiem".

Nie mówię tego mechanicznie. Wypowiadam to jak objawienie pochodzące od Słowa Bożego, to że jestem grzesznikiem, ale grzesznikiem, któremu przebaczono. Nie ma to nic wspólnego z chorobliwym lamentem typu:

„Jestem grzesznikiem, Ty jesteś Bogiem, Ty mnie niszczysz".

Nic takiego. Raczej:

„Jestem grzesznikiem, ale posiadającym radość przebaczenia".

Przyszedłeś, by zbawić nie sprawiedliwych, lecz grzeszników. Miłujesz mnie więc miłością uprzywilejowaną.

„Panie Jezu, Synu Boga, spójrz na mnie, jestem grzesznikiem. Przyjdź po mnie".

Jest to krzyk Oblubienicy: „Przyjdź Panie Jezu".

I poza dźwiękami, słowami, wychodząc wręcz poza granice zmysłów, wzywamy obecności Wcielonego Miłosierdzia. I modlitwa Jezusa zwraca nasze zmysły, nasze władze umysłowe ku tej modlitwie, którą Duch Święty w nas szepcze; ku temu źródłu. To jest zaczerpnięcie wody żywej z przebitego Boku Jezusa.

„Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spragnieni, a strumienie wody żywej popłyną z waszego wnętrza".

To znaczy przyjąć życiodajną wodę, by napełniła nas do wystąpienia z brzegów, do przelania się ku naszym braciom.

Na tym polega posługa kapłańska i królewska powierzona dzieciom bożym. To być gotowym na działanie Ducha Świętego, Ducha Chrystusa w nas, a przez nas – rozszerzenie tego działania na innych.

Nie jest to jednak dzieło psychiczne. Jest to oddanie naszej psychiki do dyspozycji modlitwy, którą tylko i wyłącznie Duch Święty może odmawiać w nas. Jest to powracanie do tej modlitwy Ducha, aby On mógł wreszcie wypełnić w nas swą posługę kapłańską. On w nas. My w Nim. Duch i Oblubienica mówią: „Przyjdź". To na tym polega sens modlitwy Jezusa. Nie mechaniczne powtarzanie Maranatha, lecz to Duch Boży ma szeptać w sercu Oblubienicy:

„Przyjdź Panie Jezu".

I właśnie to wewnętrzne czuwanie Oblubienicy jest pełne skupienia, tam w najskrytszym zakątku swej twierdzy, by przyjąć Oblubieńca i otworzyć się na Jego działanie.

Niech Pan wprowadzi nas w tę pełnię, w tę radość, w ten pokój, których nikt nam nie odbierze, bo to Bóg, On sam nas nimi obdarza. Amen.

O. Jacques Verlinde

ze Zgromadzenia Zakonnego Świętego Józefa

(Tłumaczenie własne z wystąpienia w Montrealu, Kanada)

Joseph Marie Verlinde lub Jacques Verlinde (ur. w 1947 w Belgii) - duchowny katolicki, specjalista w dziedzinie chemii nuklearnej (doktor fizyki).

Urodził się w rodzinie katolickiej jako Jacques Verlinde. W latach sześćdziesiątych XX w. prowadził poszukiwania egzystencjalne. W 1968 w wieku 20 lat poznał medytację transcendentalną. Zagłębiał się w nauki religii Wschodu. W Hiszpanii poznał Mahariszi Mahesz Jogi i został jego uczniem czyli brahmaczarinem. Został członkiem Biura Generalnego Międzynarodowej Organizacji Medytacji Transcendentalnej. W latach 1971-1974 przebywał w Himalajach, gdzie odwiedzał aśramy, do których normalnie Europejczycy nie maja wstępu. W 1974 r. opuścił swego mistrza i udał się do Europy, gdzie wgłębiał się w teozofię, antropozofię oraz praktykował radiestezję, spirytyzm (channeling) i magnetyzm, poznawał różokrzyżowców. Przez ten okres swojego życia poznał prawie wszystkie filozofie i religie wschodu.

W 1975 r. nawrócił się uznając za swego Boga Jezusa. Dopiero po siedmiu latach modlitw o wyzwolenie i uzdrowienie duchowe wstąpił do seminarium w Avignon (w październiku 1976), a później do seminarium francuskiego w Rzymie (październik 1978). Pomiędzy pobytem w Avignon i w Rzymie spędził on kilka miesięcy u Trapistów, w klasztorze Notre Dame des Neiges, gdzie odkrył swoje powołanie do życia monastycznego. W 1983 r. Jacques Verlinde przyjął święcenia kapłańskie, a następnie kontynuował swoje studia w Rzymie, a potem w Louvain - La - Neuve. Uzyskawszy doktorat z filozofii w Louvain, zaczął wykładać filozofię i antropologię biblijną w Instytucie Katolickim w Lyonie. Otrzymał również stanowisko wykładowcy w Międzynarodowym Seminarium Duchownym w Ars. W trzy lata od złożenia ślubów kapłańskich w 1986 r. z grupą młodzieży założył wspólnotę „Rodzina Świętego Józefa".

Obecnie Jacques Verlinde jest mnichem i kapłanem w założonej przez siebie wspólnocie, w Francheville, niedaleko Lyonu. Przyjął imiona Joseph Marie. Wykłada też teorię poznania i filozofię przyrody na Wydziale Katolickiego Uniwersytetu w Lyonie oraz w Instytucie Chemii i Fizyki Przemysłowej w Wyższej Szkole Inżynieryjnej, a także w Międzynarodowym Seminarium Duchownym w Ars.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com