French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Najlepszy gospodarz

w dniu środa, 01 styczeń 2014.

Pomiędzy książętami panował zamęt, a w kościelnych sprawach wzorowy porządek. Pośród rozdrobnienia dzielnicowego jedyna łączność całego kraju była w organizacji kościelnej, tam tylko poczucie jedności i siły. Książęta coraz drobniejsi ubożeli, a Kościół bogacił się, bo najlepiej umiał gospodarować.

Trzeba pamiętać o tym, że duchowieństwo wówczas [w okresie rozbicia dzielnicowego w Polsce 1138-1320 r. – przyp. red.] było jedyną inteligencją kraju. Zakonnicy i świeccy duchowni, jako inteligentniejsi lepiej zarządzali swymi majątkami, zaprowadzali w nich postępowe gospodarstwo, ulepszone pługi itp., i mieli skutkiem tego większe dochody z majątków. Pierwszymi budowniczymi i inżynierami u nas byli także zakonnicy. Benedyktyni trudnili się rzemiosłem i przepisywaniem książek (co wówczas znaczyło to, co dziś drukarstwo). Cystersi słynęli rolnictwem i budownictwem; architekturą zajmowali się też wiele franciszkanie. Duchacy urządzali szpitale i schroniska; augustianie, dominikanie mieli najlepsze szkoły, zazwyczaj atoli bywała szkoła przy każdym klasztorze.

Duchowieństwo czynne było na każdym polu i wszyscy od niego czegoś potrzebowali i czegoś się uczyli. Ksiądz zarządzał kancelarią monarchy i ksiądz też uczył kamieniarzy, jak ociosywać kamienie; ksiądz pisał książkę i ksiądz pokazywał, jak lepiej orać, żeby kłosy były cięższe. Oni byli nauczycielami wszystkiego, co tylko życie ułatwia i umila, wszystko od nich pochodziło. Toteż wdzięczne społeczeństwo chętnie dawało im posłuch i dzięki swej wiedzy ujęli w rękę ster społeczeństwa. Rządzili innymi, bo więcej od innych umieli. Przez długie wieki oni tylko rozpowszechniali książki.

Książka była kosztowną rzeczą, bo była ręcznej roboty. Nie znano jeszcze druku, więc każdy egzemplarz książki trzeba było osobno przepisać, a to wymagało tym więcej czasu, że nawet materiał do pisania nie bardzo był dogodny. Pisało się na skórkach jagnięcych, umyślnie w tym celu garbowanych i przyrządzanych, a zwanych pergaminem. Pisało się farbami, które trzeba było mocno rozcierać, a piórem była trzcinka temperowana. Każdą literę trzeba było rysować osobno niejako, jeżeli pismo miało być wyraźne. Za tyle straconego czasu i tyle trudu trzeba też było porządnie zapłacić. Toteż cena książki bywała nieraz większą, niż niejednego gospodarstwa, a droższe księgi przywiązywano łańcuchami do pulpitów, jako skarby. Pożyczenie książki uchodziło za wyjątkowo cenną usługę, a kto by chciał książkę mieć na własność, musiałby najpierw poszukać pisarza i czekać, aż przepisze.

W szkołach ówczesnych tylko sam nauczyciel miał książkę, a uczniowie musieli się jak najwięcej uczyć na pamięć, żeby książkę mieć w głowie. Dzisiejsza młodzież nie może mieć nawet pojęcia o tym, jakiej ówczesne szkoły wymagały pilności i cierpliwości. Najpierw też uczono się na pamięć jakiegoś ustępu, a potem dopiero nauczyciel tłumaczył i wyjaśniał rzecz. Najstarsze szkoły urządzali benedyktyni, następnie cystersi, a potem dopiero duchowieństwo świeckie.

W okresie naszych dzielnic książęcych zakładało się już szkoły przy każdej znaczniejszej parafii, a przy kościołach katedralnych, czyli biskupich, szkoły wyższe. W takich wyższych szkołach uczono najpierw gramatyki łacińskiej, rozmówek w tym języku i ćwiczeń piśmiennych; bo nie mogło być żadnej nauki, póki uczeń nie przyswoił sobie łaciny i dopiero w tym języku odbywała się prawdziwa nauka. Na tych wstępnych ćwiczeniach łacińskich schodziły pierwsze trzy lata i dopiero, gdy uczeń już umiał wyrazić się po łacinie płynnie mową i na piśmie, poczynała się właściwa nauka.

Zaczynała się od rachunków (arytmetyka), potem postępowała nauka obliczania kalendarza, wcale niełatwa sztuka oznaczenia Wielkiej Nocy i wszystkich świąt ruchomych, wreszcie nauka o układaniu nut i melodii, czyli tzw. teoria muzyki (do czego rachunek jest niezbędny). Śpiewu kościelnego uczono praktycznie, bo od samego początku ćwiczono chłopców do śpiewu przy nabożeństwach. Każdy ksiądz musiał się znać na muzyce, gdy zależało na tym, żeby ją wprowadzić do nabożeństw. Uczono trochę geografii, żeby kleryk wiedział, gdzie jest Rzym i jakie są państwa chrześcijańskie, trochę też historii naturalnej, nieco geometrii, a w końcu trochę astronomii, o ile się wówczas na niej znano.

Uczono też rzeczy potrzebnych do życia praktycznego, a więc pisania listów, układania protokołów, dokumentów i potrzebnych do tego wiadomości praktycznych, przede wszystkim zaś prawa kościelnego. Na tę wyższą część nauki przeznaczono dla uczniów najzdolniejszych cztery lata. Razem więc było klas siedem. Potem dopiero uczeń mógł się zacząć uczyć szczegółowo teologii, prawa kościelnego czyli kanonicznego lub filozofii.

Feliks Koneczny

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com