French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Nie oddajcie na zgubę…

w dniu wtorek, 01 maj 2018.

Po zwiezieniu snopów Kazik ze Stachem wybrali się do Mińska po kupno książek, aby uzupełnić bibliotekę. Ale na drodze spotkała ich wieść, która zmusiła do rychłego powrotu. Dowiedzieli się na bobrujskiej plebanii, że Biskup Łoziński wyjeżdża na wizytacje nadberezyńskich parafii. Nie było wykluczone, że jadąc od Łoszy do Birek, wstąpi do Wończy, zwłaszcza jeżeli budowa kaplicy będzie ukończona. Zawrócili tedy śpiesznie do domu, aby dać znać o tym Komitetowi, sprawę książek odkładając na później.

Radosna wieść rozeszła się błyskawicą po całym zawończańskim rejonie.

Biskup Łoziński w nasze strony jedzie ! Kaplicę naszą własnymi rękami święcić będzie ! – zwiastowali jeden drugiemu z płomieniem w oczach, z błogim kołataniem serca, chociaż o tym, że wstąpi do Wończy nie było jeszcze pewności. (…)

Któregoś dnia przybył na pomoc Komitetowi wikary z Mogilńca przywożąc oficjalną wiadomość, że wizyta Jego Eminencji w Wończy jest już przezeń postanowiona.

Porwał ludzi entuzjazm, jak podczas pojawienia się Dowborczyków zeszłej zimy. Kto miał jaki kwiatek, roślinę godną zachwytu, albo świętość jakąś w domu, niósł na upiększenie przybytku bożego, na wspólny ołtarz. Wroniec i brusznicznik to wozami na plac kapliczny wozili. Młodzieży do dyspozycji Komitetu tyle stawało, że musiał część jej codziennie odsyłać, aby nie przeszkadzano sobie tłokiem. Wznoszono bramę, wito wieńce, upiększano podwórko, kaplicę, ołtarz. Kościk, uzyskawszy przy pomocy wikarego w miejscowej żandarmerii zezwolenie, jął organizować jazdę do eskorty honorowej Dostojnika. Stuk, gorączkowe nawoływania i bieganina trwały codziennie do samego zmroku, jakby w jakimś obozie wojennym, oczekującym nieprzyjacielskiego szturmu. (…)

Dzień upragnionej uroczystości się zbliżał.

– Już wyjechał z Bobrujska ! Jutro będzie w Łoszy ! – zakomunikowali gońce. A następnym razem : – Dziś w Łoszy, jutro będzie w Wończy ! Jutro w Wończy ! Jutro u nas ! Jutro u nas ! – powtarzano gorączkowo na każdym kroku, w każdym zakątku wończańskich okolic.

Tej doby nie gasło przy kaplicy światło i nie ustawał hałas, aż do samej północy.

Następny dzień rozpoczął się jak lustro. Świtem pociągał chłód, ale zaraz po wschodzie złagodniało. Na niebie choćby obłoczek maleńki, choćby tasiemka dymna. W sam sianakoś mało tak jasnych dni bywa.

Zaledwie rozedniało, zaczął gromadzić się naród. Pierwsi pojawili się żebracy ; ciągnęli oni od samego Mińska za Biskupem takim tłumem, jak wiosną na Kalwarię wileńską. Naprzód przybyło kalectwo mińskie, chórem śpiewające Łozarza i Matkę Gidleńską, później kilka partii dziadów berezyńskich, każda z jakąś muzyką z jakąś pieśnią żałosną, a za nimi starcy białyniccy z teorbanami, o brodach, niektórym po pas sięgających. Najwięcej jednak wlekło się miejscowego portactwa, które ani brody starczej, ani kalectwa porządnego nie miało. Niektórzy z nich, ażeby wzbudzić litość, udawali pogorzelców. (…)

Brama tryumfalna miała sześć sążni wysokości. Tworzyło ją sześć słupów ustawionych w rząd powiązanych u góry poprzecznymi belkami po parze. Górne wiązanie wyginało się łukiem. Tak słupy z dołu do góry, jak belki, owinięte były szczelnie wieńcami wrońcu i brusznicy. Na szczycie widniało godło biskupie, uplecione z goździkowego kwiecia, a pod nim olbrzymie z samej białej jurginii, wyrazy : „Witaj nam Pasterzu”. Od bramy do kaplicy prowadziła podwójna jedlana aleja obwieszona girlandami. Nad drzwiami kaplicy widniało drugie godło i wyrazy powitania. (…)

Wszędzie lśniło się kwiecie i zieleń mile bawiące oczy, zewsząd płynęła wonność błoga i świętość, bo to i relikwii wsławionych cudem lub starością ludzie wiele do kaplicy przynieśli. Po drugiej stronie wisiały na gwoździach lub leżały na przyprawionych półkach, przybranych kwiatami różańce, szkaplerze, figurki, obrazy, księgi i inne nabożne rzeczy. Najsławniejsze z nich były : obraz Matki Ostrobramskiej, należący do Witkowskiego z Grodzianki, którym ugaszono kilka pożarów, pas zakonniczy Kantyczki z dziewięciu węzłami, odziedziczony przezeń po krewnym mnichu, unieszkodliwiający omotaniem rany jad żmii ; trzystoletni „Żywot Pana Jezusa” Bałaszewiczów przynoszący długi żywot właścicielom ; okrajec wielkanocnego chleba Pawłowicza z Turkaczów, naleziony w popiele spalonej piorunem chaty ; i żelazna Męka Łojki z Szyszek, paraliżująca konwulsje konającego. Świętości te przechowywane były po domach z wielkim pietyzmem i właściciele ich nawet pokazać byle komu nie chcieli. Wikary krzywił się na umieszczanie niektórych rzeczy, ale żal mu było mącić ludzką radość i entuzjazm. (…)

Niedługo przed jedenastą księża opróżnili kaplicę i zamknęli ją. (…) Tłum na dziedzińcu zadrżał, zakołysał się i runął nawałnicą ku ulicy ; wytryskały przez bramę kotłujące się masy, jakby woda wiosną z młyńskiego spustu. A drugie masy, tak samo burzliwymi falami, waliły przed bramę z zaułków miasteczka. – Biskup jedzie ! Biskup jedzie ! Prędzej, prędzej ! – poganiali się ludzie wzajemnie.

Po upływie kilku minut, cała ulica na przestrzeni dobrego stajania zamieniła się w rzekę głów ludzkich. Jakby maku nasiał. Wprost wierzyć nie chciało się, iż tyle narodu polskiego w tych głuchych okolicach się znajduje. A wszędzie kotłowało się burzliwie, jakby w mrowisku podrażnionym, każdy się pchał zapamiętale naprzód, wspinał na palce, wyciągał szyję, wytężał wzrok w stronę rynku.

Jakoż za chwilę w śledzonym miejscu zerwała się kurzawa, jakby tam wicher zakręcił, albo bomba pękła. (...) Przodem pędził pluton jazdy honorowej czwórkami — prawie wszyscy w jednakich burych kurtkach, w rogatywkach z czubami z końskich ogonów i prawie wszyscy na jednakich gniadoszach. (...) Za nimi sunęło się auto Dostojnika otoczone dwunastu eks-dowborczykami tak samo na koniach ; każdy był w swoim legiońskim stroju, a na piersi miał szarfę barwy kościelnej. Za autem ciągnął klucz powozów konnych z licznym duchowieństwem. (...)

Chłopcy w rogatywkach prężyli się po wojskowemu, zadzierali dumnie nosy i zerkając oczyma na boki, zdawali się przechwalać : – Dziwcie się, jak to u nas składnie wyszło ! Patrzcie na nas, bośmy prawie to samo, co ułani prawdziwi.

Ale na nich mało kto patrzał ; oczy tłumów skierowane były na powóz, w którym znajdował się Pasterz dostojny i Władyka serc narodu kresowego.

Zagłębiwszy się kilkanaście kroków w tłum, auto stanęło i za chwilę ludzie ujrzeli Go – w czepcu czerwonym na głowie, w pelerynie na ramionach, z krzyżem na piersiach. Wzrostem przewyższał całe otoczenie.

Tłumy pochyliły się w ukłonie, jak łan żyta przed ciężkim powietrzem wiatru. – Witaj nam Pasterzu ! – szeptali klęcząc. – Bierz serca nasze ! Króluj nami wszechwładnie ! Na Twój rozkaz w ogień pójdziem !

A On szedł na czele kilkunastu księży i błogosławiąc znakiem krzyża, to spoglądał tkliwym wzrokiem na swe owieczki, to wznosił oczy błagalnie ku niebu. Widocznie mówił do Boga : – Patrz, jacy pozostają po tylu próbach ciężkich, po tylu kuszeniach czarta ! Weź ich za to w opiekę swoją ! Nie daj im sczeznąć !

Ludziom patrząc nań, zdawało się, że potrafią góry poruszyć i że mogą pod samo niebo wzlecieć.

W bramie tryumfalnej czekało na Dostojnika trzech członków Komitetu z chlebem i solą. Biskup przyjął dary, podziękował za nie krótko i ruszył ku świątyni prowadzony przez kipiące fale tłumu.

Ceremonia poświęcenia rozpoczęła się śpiewaniem Psalmów i odmawianiem modlitw po łacinie przed zamkniętymi drzwiami. Trwało to z pół godziny, potem Biskup odemknął własnoręcznie drzwi kaplicy i pokropił ją wewnątrz. W chwilę później dziekan ihumeński z dwoma innymi proboszczami stanęli do celebrowania Mszy. Grał organista z Birek na przywiezionej przez się fisharmonii, a śpiewał chór zorganizowany przez wikarego z Mogilńca, złożony z członków Siły. Wprost uwierzyć nie mogli wończanie, że to i u nich takie samo nabożeństwo się odprawia jak w Mogilńcu i w Birkach. Starzy, którzy przeżywali okropności ucisku sprzed wojny japońskiej, płakali jak bobry.

Do kazania wyszedł dziekan rohaczewski. Mimo wyrażania pochwał zgromadzonemu ludowi, wielu czuło pewne rozgoryczenie ; dla Biskupa oni to wszystko czynili i od niego pragnęli usłyszeć słowa uznania. Ale po dziekanie przemówił też i Biskup.

– Dzieci moje ! – zaczął. – Pozdrawiam was od Diecezji swej, od braci waszych z Macierzy i dziękuję za miłą niespodziankę. Jak mi Bóg miły, szczerze mówię : wielką niespodziankę sprawiliście mi ! Objąwszy powierzoną mi przez Stolicę Apostolską strażnicę, spieszyłem w wasze strony, mniemając, iż w tak odległym od mej siedziby miejscu, przyjął się kąkol, zasiany przez wrogów Chrystusa, że znajdę was zwątpionych w moc i sprawiedliwość Boga, skłonnych do usług szatanowi. Spieszyłem na wsparcie, a tymczasem przekonywuję się, iż czym dalej na wschód, tym większa wiara w narodzie się znajduje. Wiara, którą widzę w Wończy, może być wzorem dla chrześcijan całej Rzeczypospolitej. Ta świątynia wzniesiona w tak niespokojnym i bezbożnym czasie, te ozdoby : koło młyńskie i obie tęcze uwite z miliona kwiecia, które nawet króla koronującego się wzruszyłyby, to wasze zgromadzenie się z dziećmi i starcami i te płomienie w oczach waszych napełniają serce moje takim ogromem błogich uczuć, że nawet wypowiedzieć nie mogę. Tylko kapłaństwo w młodych latach otrzymując, taką radość miałem, jakiej teraz doznaję ; tylko do matki swej rodzonej taką wdzięczność żywię, jaką do was za waszą wiarę czuję. Widzę, że wasza wiara jak wulkan gorąca, a jak skała mocna. Dziękuję wam za nią.

Jako kapłan dziękuję wam za wiarę w Chrystusa, a jako Polak – za wiarę w Polskę. Tak jak pobożnością, tak i patriotyzmem wzorem być możecie. W żadnej okolicy naszych Kresów nie spotykałem takiej ilości szkółek polskich, powstałych z własnej inicjatywy narodu, nie słyszałem o żadnej organizacji samokształcenia dorosłych, jaka się zawiązała w tutejszym rejonie, w żadnej okolicy nie widziałem tak gęsto mundurów żołnierzy polskich, ani takiej jedności i braterstwa w narodzie i nadziei w zmartwychwstanie Polski.

Gdy wrócę z objazdu, pojadę do Warszawy i powiem o tym teraźniejszemu Rządowi, jakkolwiek niewyzwolonej jeszcze Polski. Powiem przed Radą Regencyjną : – Tam na dalekich kresach, u styku ziem mińsko-mohilewskich mocno żarzy się Polska. Przetrzebiona srodze jest długą niewolą i ciężkim prześladowaniem, rzadka już – jak ten las wystawiony na chłody lute, burze szalone, długą posuchę, ale to co zostało, zdrowe jest w pniu, mocne w korzeniu, odporne na wszelakie zakusy. Rzadka, ale wierna Macierzy, zwarta duchowo. Powiem członkom jej : – Jakoście zwierzchnicy i wodzowie Narodu, cieszcie się, że na najdalszym posterunku macie dobrych synów i wiernych obrońców. Cieszcie się, ale też i nie zapominajcie o nich. Gdy Naród zerwie kajdany, gdy miernicy i cieśle wyruszą budować granicę Polski, przypomnijcie im starą miedzę, nie pozwólcie stawiać parkanu w głębi ziemi Rzeczypospolitej. Nie wyprzyjcie się ziemi związanej z macierzą pięciowiekową tradycją, nie zostawcie na zgubę synów oddanych wam całą duszą, gotowych do największych poświęceń, nie zlekceważcie lasu, który chociaż rzadki w drzewa zdrowe, ma wiele pni świeżo uwiędłych, lub świeżo złamanych, które po zaporze wiatrów szkodliwych, po deszczu i cieple słonecznych promieni, jeszcze odżyją, albo latorośle z korzeni puszczą.

Tak im powiem. I wierzę niezłomnie, jak w to, że niewola Narodu już się kończy, że Polska już powstanie i rozrośnie się dobrą wolą bratnich plemion w dawniejszą potęgę i chwałę, jak w moc i sprawiedliwość Boga – tak w to, że macierz dobrych synów nie zapomni.

Ale dzieci moje, powinniście wytrwać w takiej wierze, aż po was ojcowie przyjdą. Wytrzymajcie aż do końca. Stoicie przed możliwością nowych bolesnych prób i doświadczeń. Tam na wschodzie wisi czarna chmura – wielka chmura, dzika, niebezpieczna. Chmura zarazy bezbożnej, rozkładu moralnego, nieprawości ; chmura pożogi, mordu, barbarzyństwa. Może ona tu nawrócić.

Po tłumie poszły bolesne westchnienia mężczyzn i chlipanie kobiet. Doświadczyli już takiej chmury.

– Dziś ją wspiera filar zbrojnej potęgi Niemiec – ciągnął Biskup – filar na pozór granitowy, niezwyciężony. Ale niezbadane wyroki Boże : dziś jednym moc i potęgę daje – jutro je odbiera i w słabych zamienia ; wielkich w nicość obraca, maluczkich na wyżyny wznosi ; dziś jedne narody do panowania nad pół światem dopuszcza – jutro w niewolników wczorajszych sług zamienia. Czasami wieki całe trwają mocarstwa, zdają się być niezwyciężonymi, a tu patrzysz – naraz rozlatuje się, jakoby ten pyłek za podmuchem wiatru. Tak runęła potęga moskiewska, tak może się rozwalić niemiecka. I wówczas ta chmura barbarii bolszewickiej na waszą, z kraju stojącą ziemię, spadnie. Na waszą ziemię całym swym ciężarem spadnie i przeciwko wam, sprzymierzeńcom walk o niepodległość Polski, przeciwko wam obrońcom chrześcijaństwa, cała właściwość szatańska wprzódy się skieruje.

Tłum wybuchnął płaczem, że aż w sklepieniu zakwiliło. Biskup powiódł parę razy oczyma po mrowiu wiernych, westchnął i mówił dalej.

– Truchleją serca wasze… Prawda, dziatki, gorzki to kielich byłby do wypicia, ale nie trzeba rozpaczać ; powinniście ten ciężar przyjąć z odwagą godną prawdziwych chrześcijan. Mówię to wam, byście zawczasu duchem się przygotowali. Nie bójcie się – nie zginiecie. Przodkowie wasi niejedną taką plagę przeżyli. Czuwa nad wami Chrystus sam i Matka Jego, która nie zapominajcie, iż jest Królową Korony Polskiej i naród Rzeczypospolitej ma w osobliwej opiece. Do Niej w ciężkich chwilach się zwracajcie, do Niej też i w obecnym uczuciu trwogi się zwróćcie.

Tu obrócił się do ołtarza, ukląkł i zaintonował Litanie Loretańskie. Kto był tylko w tłumie, przyłączył się całą mocą swych piersi do wtóru. Nie tylko kaplica, ale nawet budynki stojące w pobliżu, zatrzęsły się od kilkutysięcznych wołań. Nie był to śpiew zwykły uroczystościom, gdzie człowiek chociaż słyszy nutę przeważnie tęskną, czuje zeń jakąś radość w sercu i natchnienie błogie ; tu było łkanie żałosne i lament rozpaczliwy ; wstrząsający duszą. Oto tyle już czasu od owej uroczystości upłynęło, a jednak, gdy tylko usłyszę gdzieś śpiew litanii, albo samą jej nutę, w rozmyśleniu tęsknym o ziemicy rodzonej przypomnę sobie, to zawsze jakby widzę zgromadzenie braci, jakby słyszę ich błaganie żałosne i za każdym razem łzy mi w oczach stają. Jak Boga kocham !

Florian Czarnyszewicz

Fragmenty rozdziału XXXV pt. „Nie oddajcie na zgubę…” z II tomu powieści „Nadberezyńcy”

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com