French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Pieczęcie i plomby

w dniu poniedziałek, 01 sierpień 2016.

Przedwiośnie roku 1946. Wyrzuceni z Wilna, załadowani do pociągu towarowego jedziemy z całą rodziną w nieznane. W Królewcu tata prosił kolejarzy, aby nasz wagon został doczepiony do pociągu, który pojedzie do Gdańska.

Krajobraz północnej Polski przypominał Wileńszczyznę i pewnie to zdecydowało o kierunku naszej podróży. Turlaliśmy się tym wagonem sami, współpodróżni pozostawali w różnych miejscowościach na trasie. Czekali na nich krewni, którzy wyjechali z Wilna już w 1945 roku. My nie mieliśmy nikogo w całej okupowanej przez PPR Polsce.

Jechaliśmy przez nieznane okolice, przyglądałam się tej nowej ziemi, która miała nas przyjąć i ugościć. Czekałam z wielkim napięciem na to miasto. Przywoływałam wspomnienia związane z tym miastem. Gdańsk – to walka na Westerplatte. Dworzec gdański zapamiętałam z wycieczki do Gdyni z lata 1939 roku. Gdy podjeżdżaliśmy do stacji Gdańsk, konduktorzy pociągu pozamykali szczelnie okna w wagonach, drzwi zamknęli na klucz. Na peronie pełno żołnierzy ubranych w brązowe mundury i czerwone opaski na rękawach, dworzec obwieszony flagami czerwonymi z łamanymi czarnymi krzyżami. Cały ten obraz napawał grozą i lękiem. Po krótkim postoju ruszyliśmy do Gdyni.

Gdynia cała w słońcu. Jakże piękny kontrast białych domów i błękitnego morza. Na plaży piasek przesypuje się przez ręce i bose stopy. Tamto wspomnienie wakacyjne i ta rzeczywistość 1946 roku. Niepewność, obcość i bezdomność.

Skrzyp hamulców parowozu, dojeżdżamy do celu, zatrzymujemy się na stacji Gdańsk-Wrzeszcz. Wagon odczepiono, zostawiono nas na bocznicy stacji towarowej. W tym wagonie mieszkaliśmy trzy tygodnie. Były to pierwsze dni marca, plucha, deszcz ze śniegiem – zimno. Pożywialiśmy się rybą morską, dorszem, codziennie ją jedliśmy, była smaczna i tania.

Już następnego dnia tata podjął starania o mieszkanie. Codziennie bywał w biurze zakwaterowania. Odpowiedź urzędników zawsze była taka sama:

– Na razie mieszkania nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie.

Mieszkań wolnych w mieście było wiele, każde było opieczętowane i zaplombowane, były one zarezerwowane dla rodzin wojskowych i milicyjnych. Można je było kupić za łapówkę, trzeba było mieć pieniądze i wiedzieć, komu je dać. Moi rodzice po pięciu latach wojny pieniędzy nie mieli, byliśmy biedakami, a panująca w Polsce mafia nie traktowała nas jak ludzi. Byliśmy zależni od jej wszechwładzy. Nie było nadziei na wyprowadzenie się z tego wagonu. Przygnębienie ogarnęło naszą rodzinę. Tata nie sypiał, zastanawiał się, co dalej robić.

Więc ja, bez wiedzy rodziców, wyruszyłam do biura mieszkaniowego. Nazywało się ono wtedy „Delegaturą Rządu", mieściło się przy ulicy Wiązowej. Postanowiłam udawać „komsomołkę", miałam siedemnaście lat. Bardzo chciałam pomóc tacie.

Z miną pewną siebie wparowałam wprost do gabinetu komisarza. Przedstawiam się tak: „– Jestem komsomołką" i powiedziałam:

– Towarzyszu komisarzu, jeżeli w tej chwili nie dostanę klucza do mieszkania dla mojej sześcioosobowej rodziny, która od trzech tygodni mieszka w wagonie, to pójdę do NKWD i KGB. Złożę na Was skargę za nieudolność rządzenia.

Podziałało to jak różdżka wiedźmy i w tejże chwili komisarz wezwał urzędnika, który miał ze mną pójść i wskazać mieszkanie, w którym mieliśmy zamieszkać. Na drzwiach mieszkania była pieczęć, plomba i kłódka. Zerwał pieczęć i plombę i dał mi klucze.

Bóg jeden tylko wie, z jaką radością pędziłam do rodziny. Wieczorem tego dnia paliliśmy ogień w piecu naszego mieszkania.

Lata okupacji bolszewickiej w Wilnie nauczyły nas, że strach rządzi państwem bolszewicko-komunistycznym, a możliwość donosu paraliżowała nawet najwyższych rangą urzędników. Wiedza ta pomogła znaleźć dom w nowym, nieznanym przez nas świecie i zmniejszyć zmartwienia i troski mojej rodziny.

Alina Makowiecka

Opowiadanie pochodzi ze zbioru „Fotografie wileńskie z lat 1939-1946" przygotowywanego do druku

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com