Kazanie wygłoszone 20 kwietnia 1986 r. w Toronto w St. Augustinus Seminary
Józef Kardynał Ratzinger
Czytanie (por. Dz 5,27n-32, 40n-41) i Ewangelia z trzeciej niedzieli wielkanocnej są świadectwem o Jezusie Chrystusie i Jego zmartwychwstaniu. Teksty nie są produktem wyobraźni uczniów, bowiem w tym wypadku byłoby zarozumiałością przyjmować owo świadectwo jako wyraz woli Bożej i stawiać je w opozycji do woli ludzkiej. W takiej optyce byłoby również rzeczą zupełnie niepotrzebną brać na siebie, w obronie tego świadectwa prześladowanie czy więzienie. Podobnie byłoby też czymś bezsensownym cieszyć się z poniżenia, jakie publicznie wycierpieli uczniowie, gdyby w tym poniżeniu nie była ukryta jakaś wyższa chwała, chwała Boża i chwała prawdy.
Świadectwo z samych tylko słów nie przychodzi trudno; poza tym może ono być też świadectwem fałszywym. Gdzie jednak ze świadectwem złączone jest cierpienie, tam życie samo staje się świadectwem, tam wszystko nabiera innego ciężaru gatunkowego. Apostołowie świadczą o Jezusie swoim życiem, ponieważ On sam jest tym, który żyje, jest życiem i oni są tego całkowicie pewni. Świadectwo życia składają Temu, którego widzieli, że żyje.
Tak więc zasadnicze orędzie tego dnia brzmi: Bóg udzielił odpowiedzi, Bóg jest rzeczywiście Bogiem, Bóg ma władzę nad światem, władzę nad naszym życiem, władzę, która sięga także poza naszą śmierć. Bóg jest Bogiem. Posiada moc, a Jego moc to dobroć, która obdarza życiem – życiem rzeczywistym. Ponieważ Apostołowie wiedzieli o tym nie tylko z teorii (a pozostało to w ich duszach jako żywe przekonanie), dlatego też byli oni pełni radości.
Liturgia Kościoła chce nas doprowadzić do przyjęcia tej radości, radości ludzi zbawionych. Otrzymujemy ją w tej mierze, w jakiej rozpoznajemy Chrystusa; w tej mierze, w jakiej również nam staje się jasne, że On żyje, że rzeczywiście zmartwychwstał.
Czytanie i Ewangelia są świadectwem o Chrystusie. On jest właściwie podmiotem tych tekstów, podobnie jak jest też prawdziwym podmiotem naszej liturgii. Wskazując na Chrystusa, kreślą nam oba teksty także obraz świadka Chrystusowego.
Co wyróżnia świadka? Pierwszy i podstawowy warunek widoczny jest wyraźnie w opowiadaniu o pojawieniu się Zmartwychwstałego nad brzegami Genezaret. Apostołowie wrócili do domu, do swoich zajęć. Razem z Piotrem idą łowić ryby.
Na brzegu stoi jakiś nieznajomy. Uczeń, którego Jezus miłował, rozpoznaje Go – „To jest Pan". Piotr zrywa się, ubiera i rzuca się w morze, aby pospieszyć Panu naprzeciw. Pierwszy warunek może być więc sformułowany tak: chcąc być świadkiem Jezusa, trzeba Go widzieć i znać. Ale jak się to dokonuje? Ewangelia mówi nam, że tylko Miłość Go zna. Jezus stoi na brzegu; w pierwszej chwili nie rozpoznajemy Go, dopiero poprzez głos Kościoła słyszymy: „To jest On". Od nas zależy, czy wyruszymy, czy Go będziemy szukać, czy podejdziemy bliżej do Niego. Spotykamy Go, wsłuchując się w słowa Pisma św., żyjąc sakramentami, w osobistej modlitwie, w tych, których życie przepełnione jest Jezusem, w rozmaitych doświadczeniach naszego życia i na wiele innych sposobów. Tak On nas szuka, tak my Go poznajemy.
Podchodzić bliżej do Boga różnymi drogami, uczyć się Go rozpoznawać – to właśnie zasadnicze zadanie studium teologii. Bo jeśli te wszystkie naukowe tezy nie odnoszą się do rzeczywistości naszego życia, to owo studium w gruncie rzeczy mówi o niczym. Im bardziej jednak sami Go rozpoznajemy, tym bardziej zaczynają do nas przemawiać słowa Pisma; tym bardziej stają się one naszymi drogami ku Niemu i od Niego ku ludziom.
Świadek musi zatem najpierw „być", a potem „działać"; musi stać się przyjacielem Chrystusa, aby być rzeczywistym świadkiem, a nie tylko przekazicielem Orędzia z drugiej ręki.
Ale teraz trzeba postawić pytanie o działalność świadka: co on powinien robić? Ewangelia daje nam odpowiedzi, które właściwie stanowią jedną jedyną odpowiedź. Zanim Piotrowi powierzona zostanie władza pasterska, pyta go Jezus: Czy kochasz mnie? Piotr musi kochać Jezusa. Dopiero wówczas usłyszy: Paś owce moje. Piotr ma do wypełnienia zadanie pasterskie. W końcu powie mu Jezus: Gdy byłeś młodszy, chodziłeś własnymi drogami, teraz Inny decyduje o twojej drodze i prowadzi cię, teraz nie twoja wola decyduje o twojej drodze, ale wola tego Innego. Piotr musi pójść za Jezusem. Naśladowanie należy więc do służby ucznia – ta służba jest drogą.
Kochać – paść – naśladować: tymi trzema słowami określa Ewangelia istotę urzędu apostolskiego, a więc także istotę kapłańskiego posługiwania. Ponieważ miłość stanowi podstawę wszystkiego, możemy poprzestać na rozważeniu pozostałych dwóch słów.
Zacznijmy od słowa „paść". Słowo to wprowadza nas w czas nomadów, kiedy to Izrael był przede wszystkim ludem pasterzy bydła. W dzisiejszej Ewangelii znajdziemy właściwie to samo, tyle że naświetlone z innego punktu widzenia: uczniowie Jezusa, zgromadzeni przez Niego nad Jeziorem Galilejskim, byli pierwotnie rybakami; w tej perspektywie też ukazał im Jezus ich przyszły zawód: „Odtąd ludzi będziesz łowił" – powiedział do Piotra w dniu jego powołania (Łk 5,10).
Ze wszystkich interpretacji tego słowa, jakie znalazłem, najsilniejsze wrażenie wywarło na mnie tłumaczenie św. Hieronima. Mówi on mniej więcej tak: Wyciągnięcie ryby z wody oznacza dla niej utratę środowiska życiowego. Ryba nie może oddychać i ginie. Wręcz coś przeciwnego dzieje się z nami w momencie Chrztu św., gdy stajemy się chrześcijanami. Do tej pory żyliśmy w słonych wodach tego świata. Nie byliśmy w stanie dostrzec światła, Bożego światła. Nie byliśmy w stanie ogarnąć wzrokiem przestrzeni świata. Nasz wzrok uwięziony był w ciemnościach wody, patrzyliśmy w dół, nasze życie zatopione było w słonych wodach świata śmierci. W chrzcie świętym zostajemy stamtąd wyciągnięci i zaczynamy widzieć światło: zaczynamy rzeczywiście żyć.
Myślę, że dziś nie tak trudno przekonać się o prawdziwości tych wywodów. Życie bez Boga i przeciw Bogu – co wydaje się z początku tak kuszące i przynoszące wolność – w rzeczywistości stwarza jedynie wielki smutek i jakiś wzrastający gniew. Człowiek taki wścieka się na społeczeństwo, na świat, na samego siebie i na innych. Życie wydaje mu się jakąś błędną konstrukcją, a człowiek pomyłką ewolucji. Człowiek taki pozbawiony został właściwego środowiska życiowego i teraz wszystko przybrało smak soli, smak goryczy i śmierci. Człowiek jest powołany do tego, aby oddychać nieskończonością wiecznej miłości; jeżeli tego nie potrafi, to jest uwięziony, to jest bez światła. Dopiero wiara – jak to mówią psalmy – wprowadza nas w przestrzeń.
Co znaczy więc „łowić ludzi"? To znaczy: wyprowadzić ich na wolność w Bożą przestrzeń, w przewidziane dla nich środowisko życia. Oczywiście ten, kto zostaje wyrwany ze swoich przyzwyczajeń, najpierw zwykle broni się przed tym – jak to dosadnie przedstawił Platon w przypowieści o perle. Kto przyzwyczaił się do morza, początkowo myśli, że z chwilą wyciągnięcia go na światło, straci życie – ukochał bowiem ciemności. „Być rybakiem ludzi" – to więc nie jakieś wygodne przedsięwzięcie, ale coś najbardziej wspaniałomyślnego i po ludzku najpiękniejszego, co można dać. Z pewnością do całości „obrazu" należą też te liczne daremne wyprawy. Ale mimo to towarzyszenie ludziom na drodze do światła, uczenie ich poznawania tego światła i przestrzeni Bożej – to coś wspaniałego. Kiedy sam przed 35 laty zaczynałem „łowić ludzi", bałem się wówczas, czy wszystko pójdzie dobrze. Ale już wkrótce doświadczyłem i ciągle na nowo odkrywam, jak prawdziwa jest obietnica Pana, że już na tym świecie wynagrodzi On stokrotnie nasz wkład – wprawdzie wśród prześladowań, ale słowa dotrzymuje (por. Mk 10,29n).
Oczywiście, trzeba by jeszcze przemyśleć istotę „sztuki" łowienia ludzi. W dzisiejszej Ewangelii Jezus daje uczniom do jedzenia chleb i rybę. Chleb i ryba symbolizują Jego samego. Tak jak On stał się obumarłym ziarnem pszenicznym, tak samo stał się i rybą. On sam zstąpił w głębiny morskie. Całe życie Jezusa było wypełnieniem znaku Jonasza. Świadkiem może być tylko ten, kto daje siebie – powiedzieliśmy przed chwilą. Tylko ten, kto jak Jezus, sam staje się rybą – może być rybakiem ludzi.
W ten sposób doszliśmy do problemu naśladowania. Rezygnując z obrazów, można by powiedzieć po prostu, że naśladowanie jest istotą służby pasterskiej. Pasterz stoi na czele owiec, a one idą za nim – mówi nam Ewangelia św. Jana. Tylko wtedy możemy prowadzić innych, gdy idziemy na czele. A stoimy na czele, gdy idziemy za Tym, który przeszedł przed nami wszystkimi, gdy idziemy za Jezusem Chrystusem.
W scenach związanych z Piotrem podają nam Ewangelie rozmaite wskazania, co oznacza „naśladowanie". Jedna z najbardziej przejmujących scen rozgrywa się bezpośrednio po Piotrowym wyznaniu wiary w Chrystusa, będąca początkiem historii prymatu. Pan przepowiadając swoje cierpienie, podkreślił przez to cechę szczególną swego królestwa. I jeżeli wcześniej przez Piotra mówiło coś więcej niż ciało i krew, tak teraz dochodzą wyraźnie do głosu właśnie ciało i krew. Na słowa Chrystusa o czekającym Go cierpieniu Piotr czyni Mu wyrzuty i upomina Go. Odpowiedź Jezusa jest wyjątkowo surowa: „Precz mi z oczu szatanie" (Mk 8,33). Piotr sam chciał iść na przedzie i wytyczać Jezusowi drogę. Naśladować znaczy: nie wyszukiwać sobie drogi. Naśladować znaczy: oddać swoją wolę woli Jezusa i dać jej rzeczywiście pierwszeństwo.
Rozpatrzmy jeszcze inny aspekt tego zdarzenia. Piotr znajduje się na morzu, Jezus na lądzie. Aby dotrzeć do Jezusa, rzuca się Piotr szybko i zdecydowanie do wody. W ten sposób to piękne opowiadanie pokrewne jest temu, gdzie Piotr wychodzi z łodzi i przychodzi do Pana, którego widzi kroczącego po wodzie. Dopóki patrzy on na Jezusa, idzie bez przeszkód. W momencie, gdy przenosi swoją uwagę na wiatr i wodę, zaczyna tonąć (por. Mt 14,28-32). Piotr idzie drogą, która sprzeczna jest z prawem ciążenia. Może iść tą drogą tak długo, jak długo pozwala się nieść nowej i większej sile ciążenia, wynikającej z bliskości Jezusa Chrystusa, zgodnie z Jego zapewnieniem: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat" (J 16,33).
Naśladując Jezusa, możemy iść taką drogą, która ukierunkowana jest przeciw naturalnej sile ciążenia, przeciwko sile ciążenia egoizmu, przeciwko szukaniu tylko tego, co materialne, szukaniu maksimum rozkoszy, która bywa mylona ze szczęściem. Naśladowanie jest drogą prowadzącą przez wzburzone, spiętrzone wody. Jest drogą, którą możemy iść wtedy, gdy jesteśmy w obszarze grawitacyjnego pola miłości Jezusa, kiedy wpatrujemy się w Niego, kiedy niesie nas siła łaski, umożliwiająca nam dotarcie do prawdy i do Boga. Sami nie bylibyśmy w sanie przejść tej drogi. Dlatego naśladowanie Chrystusa jest czymś więcej niż tylko akceptacją jakiegoś określonego programu, więcej niż sympatią i solidarnością z człowiekiem, w którym widzimy nasz wzór. Idziemy nie tylko za Jezusem-Człowiekiem, lecz także za Chrystusem – Synem Boga żywego. Idziemy Bożą drogą.
Dokąd prowadzi droga Jezusa? Prowadzi ku zmartwychwstaniu, na to miejsce po prawicy Ojca. Tę właśnie drogę mamy na myśli, gdy mówimy o naśladowaniu Chrystusa. W tym wyczerpuje się całe powołanie człowieka i dochodzimy rzeczywiście do celu, osiągamy niepodzielne i niezniszczalne szczęście. W tym kontekście też rozumiemy, dlaczego krzyż jest częścią składową naśladowania Chrystusa (Mk 8,34). Inaczej nie można dojść do zmartwychwstania, do wspólnoty z Bogiem. Jeżeli chcemy być sługami i świadkami Chrystusa, musimy wpierw sami przejść tę całą drogę. I każdy krok na tej drodze jest inny – zależnie od tego, czy przyjmie się tę drogę w całości, czy też zrobi się z niej tylko jakiś partyjny program. Do Chrystusa możemy przyjść tylko wtedy, kiedy mamy odwagę zawierzyć siebie Jego sile ciężkości, sile ciężkości Jego łaski.
Być prowadzonym tam, dokąd się nie chce
W zakończeniu naszego opowiadania znajdujemy wreszcie jeszcze inny zaskakujący obraz naśladowania: „Wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz" (J 21,167). Prawdopodobnie jest to zapowiedź śmierci krzyżowej, jaką ma umrzeć Piotr na drodze naśladowania Jezusa: jego ręce zostaną wyciągnięte i przybite. To, co w sporze między Piotrem a Jezusem po zapowiedzi męki, zostało tylko nadmienione, teraz staje się całkiem wyraźne: Piotr musi odstąpić od swej własnej woli – już nie on będzie stanowił o sobie, lecz ktoś inny go opasze.
Ilekroć słyszę tę perykopę, tyle razy przypomina mi się mały szczegół z ceremonii moich święceń kapłańskich, zapadł mi on głęboko w duszy. Po namaszczeniu wiązano nam wówczas ręce i tymi związanymi rękoma każdy z nas dotykał kielich. Ręce, a przez nie całe nasze istnienie, wydawały się być związane z kielichem. Kielich kojarzy mi się tu z pytaniem Jezusa, skierowanym do braci Jakuba i Jana: „Czy możecie pić kielich, który ja mam pić" (Mk 10,38)?
Kielich eucharystyczny – centrum życia kapłańskiego – zawsze przywodzi na myśl te słowa i związane ręce, namaszczone olejem krzyżma świętego. Ręce są wyrazem naszej samodyspozycji, naszej władzy: rękoma można coś uchwycić, coś wziąć w posiadanie, rękoma można się bronić. Ręce związane są wyrazem niemocy, rezygnacji z siły. Te związane ręce włożone są w ręce Pana i położone na kielichu. Można by powiedzieć: w tym widać wyraźnie, że Eucharystia stanowi centrum kapłańskiego życia. Ale Eucharystia jest czymś więcej niż tylko ceremonią i liturgią: jest formą życia. Związane ręce mówią: nie należę już do siebie, należę do Niego, a przez Niego do innych. Naśladowanie jest gotowością do takiego związania, podobnie jak i Chrystus ostatecznie związał się z nami. Związane ręce są w rzeczywistości rękami otwartymi – jak to mówi Ewangelia – rękami wyciągniętymi. Odwaga ostatecznego związania, całkowite „tak" – to jest właśnie naśladowanie. Dopiero w tym całkowitym „tak" idziemy tą całą drogą, o której przed chwilą mówiliśmy. I tylko cała droga jest prawdziwą drogą, bo prawda i miłość nie dają się dzielić. Prośmy Pana, aby pozwolił nam coraz to głębiej rozumieć tę tajemnicę naśladowania.
Prośmy Go, aby dał nam odwagę do opuszczenia łodzi naszych ziemskich zabezpieczeń i gwarancji, odwagę do chodzenia po wodzie. Prośmy Go, aby w odpowiednim momencie wyciągnął do nas swe ramiona, aby chwycił nas za rękę i wsiadł do naszej łodzi. Dziękujemy Mu za to, że wezwał nas, abyśmy przed Nim stali i Jemu służyli. Amen.
Józef Kardynał Ratzinger