French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Wigilie więzienne

w dniu sobota, 01 październik 2016.

Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński został aresztowany 25 września 1953 roku przez władze komunistyczne i wywieziony do Rywałdu koło Lidzbarka, gdzie przebywał do 12 października 1953 r. i tego dnia został przewieziony do Stoczka Warmińskiego. Stamtąd 6 października 1954 r. Prymasa wraz z księdzem St. Skorodeckim i siostrą Marią Graczyk przetransportowano do Prudnika Śląskiego. Ostatnim miejscem więzienia Prymasa była Komańcza, gdzie znalazł się 29 października 1955 r., skąd wypuszczono go na wolność 26 października 1956 r., kiedy to powrócił do Warszawy i objął urzędowanie.

STOCZEK WARMIŃSKI

24 XII 1953, czwartek

Wigilia Bożego Narodzenia. W naszej rodzinie domowej pogodnie i świątecznie. Wzmacniamy się modlitwą i staramy się o to, by nie pokazywać Ojcu Niebieskiemu i Matce Bożej smutnych twarzy. Tyle dziś radości w niebie i na ziemi; czyż można zamącać tę harmonię naszą sprawą? Nasi opiekunowie są poważni, zachowują się bardzo grzecznie i cicho. Wszedł na chwilę pan komendant ze swoimi pytaniami. „Prośby"? – „Nowych nie mam, stare Pan zna".

Ksiądz Stanisław zajął się przygotowaniem żłóbka w kaplicy. Ale cóż?! Barak mu „Dzieciątka Bożego". Ja pracuję przy stole, jak zwykle. Około południa zjawia się pan komendant – ponownie. Jest to niezwykłe w naszych warunkach. „Przepraszam, paczuszka przyszła, zdaje się od pani Okońskiej". Wyszedł, zostawiając na stole małe pudełko, odpakowane. Wiedziałem, co jest wewnątrz. To żłóbek dla naszej kaplicy. Miałem dziwne przeczucie, że Dzieciątko Boże trafi do nas jakąś drogą. Trafiło! I radość, i wdzięczność za tę delikatną pociechę.

„Dzieciątko Boże" objawiło się dopiero przy wieczerzy wigilijnej, którą spożywaliśmy we troje, o godzinie 19. Jak wielka biła radość z oczu księdza Stanisława, tego niezwykle rzetelnego, prawego, młodego kapłana, którego doprowadziła do więzienia gorliwość o Boga w duszach dziecięcych!

Listu od Ojca na święta nie otrzymałem, choć trudno mi to sobie wyobrazić, by paczka była wręczona bez listu. Ale tę chęć okazania mi swej przewagi wybaczam swoim opiekunom. Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził.

PRUDNIK ŚLĄSKI

24 XII 1954, piątek

Kilka myśli i spostrzeżeń na temat ostatnich zabiegów lekarskich. Jedno trzeba podkreślić: wielki pośpiech, z jakim sprowadzono tym razem lekarzy. W związku z całym przebiegiem sprawy badań klinicznych muszę zauważyć wzrastającą uprzejmość mego otoczenia, jak również personelu lekarskiego. Aparat Urzędu Bezpieczeństwa działa jednak z całą precyzyjną ostrożnością. Świadczy o tym sam sposób, w jaki byłem dowożony do Opola. Zawsze wyjazd zapowiadał się wcześniej, zawsze miał miejsce wtedy, gdy już porządnie się ściemniło. W drodze zachowywano wszelką ostrożność. Wjeżdżając w bramę Urzędu Wojewódzkiego, gdzie mieściły się kliniki, zawsze widzieliśmy wszystko przygotowane: brama szeroko otwarta (do Urzędu Bezpieczeństwa, o tej porze!), na dziedzińcu żywego ducha, nawet psów policyjnych nie było w wielkich klatkach, które stały puste. Samochód zatrzymywał się tuż przy bocznym wejściu. Naprzód jeden z panów upewniał się, czy na korytarzu wszystko w porządku. Po czym wychodziliśmy z auta i pustymi schodami i korytarzami wchodziliśmy na pierwsze piętro. Wszędzie pusto, jak w zaklętym gmachu, chociaż wszędzie były ślady życia. Wyglądało to tak, jak gdyby ludzie uciekli przed morowym powietrzem. W gabinecie już czekał lekarz przy aparacie rentgenowskim i dentystka. Pomagali sobie wzajemnie. Lekarz – kaleka w wielkim stopniu: poruszał się z wielkim trudem. Wszystko odbywało się w całkowitym milczeniu. Stałym towarzyszem badań był kierownik. „Starszy pan", który towarzyszył nam do Opola, siedział na korytarzu, tuż pod drzwiami. Laborantka, która pobierała krew, była wyjątkowo niezręczna; umazała sobie całe ręce we krwi, jak gdyby jej to sprawiało przyjemność. Była milcząca, chociaż pełna kobiecej pretensji. Natomiast dentystka pracowała niezwykle sprawnie, szybko i delikatnie. Wyjazd odbywał się z tym samym aparatem ostrożności. Przodem szedł po pustych schodach „starszy pan"; korytarze cały czas były puste, podobnie klatka schodowa i podwórze. Panowała tu absolutna cisza, jak gdyby dokonywało się jakieś szczególne misterium. Można śmiało powiedzieć, że nikt mnie tu nie widział. Ja na pewno nikogo nie widziałem, prócz ludzi upoważnionych do oglądania ich…

Podobna „uroczystość" powtórzyła się dnia następnego, z zachowaniem wszelkiej dyskrecji dnia poprzedniego. W drodze też panowało milczenie, z wyjątkiem oświadczenia, które złożył kierownik na temat mego zdrowia: „Lekarze dziwią się, bo tak zdrowego człowieka jeszcze nie widzieli". – Pierwszy raz w swoim życiu usłyszałem o sobie podobną opinię.

Dzisiaj dostałem dalszy ciąg książek, o które prosiłem 29. X. br., a więc: Pisma Ojców Kościoła, Dzieła świętego Jana od Krzyża, Norwida (Krakus) i Sienkiewicza (Potop III, Pan Wołodyjowski, Quo vadis).

Wieczór wigilijny ma ten sam charakter, co w roku ubiegłym. Jednakże w tym roku dostaliśmy drzewko, które ksiądz ubrał własnymi środkami i sposobami. Wieczerza wigilijna też jest bardziej zbliżona do tradycyjnych, domowych zwyczajów. Panuje w domu doskonała cisza. Posyłamy opłatek gospodyni. Nie mamy odwagi „prowokować uczuć światopoglądowych" naszych dozorców opłatkiem. Może to małoduszność. Raczej jednak myślę, że nie umieliby tego docenić. Wszyscy są smutni i bardzo poważni. U nas na górze panuje spokój, pogoda i radość. Po wieczerzy spędzamy dłuższy czas przy stole, na rozmowach. O godzinie 23 rozpoczynamy śpiewać Jutrznię w kapliczce. Siostra śledzi z tekstem w ręku. O godzinie 24 rozpoczynam odprawiać Mszę świętą. Pierwsza jest śpiewana, dwie następne – ciche; moi wierni śpiewają kolędy. Jest nam bardzo dobrze w tej ubożuchnej kapliczce, bez jednego kwiatka, z dymiącymi, lichymi świecami, wobec Chrystusa, który chciał być z nami w tym dniu, „w gospodzie za miastem". Postanowiliśmy sobie, że obydwa dni świąteczne spędzimy razem, od wczesnego ranka do wieczora. Nikt nie może czuć się samotny. Zwalczamy w sobie wzajemnie nostalgię, każde zamyślenie, każdy „unik" towarzyski. Bóg nas skazał na siebie i musimy sobie wzajemnie pomagać. Dajemy też sobie zobowiązanie: że będziemy się modlić wzajemnie za naszych rodziców i rodzeństwo, aby rozpędzić chmury smutku, które mogłyby ich ogarnąć. Zawieszamy jutro wszystkie zwykłe prace, nie bierzemy do ręki pióra ani naszych książek; wolno też wszystkim mówić wszystko, bez cenzury słowa, choćby to było bardzo niemądre. Całkowita swoboda dla dzieci Bożych.

Msze święte trwały do godziny 2 w nocy, jeszcze dłuższy czas modliliśmy się za Kościół Chrystusowy, za Ojca Świętego, za biskupów polskich, za rodziny zakonne, za nasze diecezje, za nasze rodziny domowe. Wydaje mi się, że dzięki modlitwie doszliśmy do takiego usposobienia wewnętrznego, iż Dobry Bóg nie musiał się smucić patrząc na nas. Ostatnia modlitwa – za naszych dozorców, zwłaszcza za tych, co teraz siedzą na korytarzach, i za żołnierzy, stojących wokół w śniegu, wśród lasu, na posterunkach. Wiemy, że tym ludziom musi być najboleśniej i najciężej.

O godzinie 2.30 piętro nasze pogrążyło się w ciemnościach. Był to sen pełen radości. Ufamy, że Bóg nie żałuje, iż nas zatrzymał na święta w więzieniu. I my też nie żałujemy, że chciał dla nas więzienia i na te święta, które światu przynoszą „Klucz Dawidowy".

* * *

Najkrótszą drogą, która prowadzi do wewnętrznego pojednania z naszymi krzywdzicielami, jest wspomnienie na pytanie zadane przez Chrystusa Judaszowi: „Przyjacielu, na coś przyszedł?" – Jednakże „Przyjacielu"! – Chrystus zawsze posługiwał się takim słowem, które odsłaniało istotę sprawy. Zdrajca „przyjacielem" Zbawcy! Bo Zbawiciel pragnie zbawienia świata, a Judasz Mu pomaga zdradą swoją, jest mimowolnym narzędziem planów Chrystusa, współdziała z Nim. „Współpracownik Odkupienia". – Wszyscy nasi przeciwnicy, pomimo swej woli, współdziałają z nami, przyczyniają się do dzieła wyzwolenia w nas Bożych sił. Może i nie przypuszczają, jak wielką przysługę okazują człowiekowi, który umie korzystać z łaski Bożej, który chce korzystać z łaski cierpienia. Cóż to znaczy, że chcą mi być „wrogami", kiedy ja widzę w nich przyjaciół i współpracowników w dziele mojego odkupienia?

A najskuteczniejszą drogą do zwalczania w sobie smutku jest wspomnienie na mądrość, dobroć, miłość i doskonałość Boga, którego wszystkie dzieła są doskonałe. – A więc i te, które mnie dotyczą. W każdym czynie Boga jest tylko mądrość, tylko dobroć, tylko miłość. Może nie rozumiem ich do końca, może myślę zaledwie promykami świateł. Ale pełna światłość objawia się, gdy rozumiem sens działania Bożego.

* * *

Nie można uwolnić się od myśli, co zrobiłby święty Paweł dziś, gdyby chodził po moim korytarzu? Może wziąłby opłatek i poszedł na dół, by powiedzieć dozorcy: „Bracie!". Czy pytałby o światopogląd? Czy lękałby się przekroczenia „regulaminu"? – A tak by człowiek pragnął mieć tyle wolności, by przynajmniej każdemu mógł powiedzieć: „Bracie mój!". Chyba nie byłaby to „niedozwolona propaganda".

* * *

Pierwsze dzieło uszczęśliwienia człowieka zaczął Bóg od mężczyzny, z którego boku wyprowadził niewiastę. Wszystko zostało zburzone przez grzech.

Drugi raz zaczął od Niewiasty, z której wywiódł nowego Adama. Tym razem poszło dobrze. Pierwszy Adam przegrał przez niewiastę, drugi Adam zwyciężył przez Niewiastę. Ewa i Maryja…

Ks. Prymas Kardynał Stefan Wyszyński

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com